Mam prawie dwa metry wzrostu, jednak z obliczeń mojego BMI nieustannie wynika, że jestem za niski. Akcja OdważSię! zdopingowała mnie do tego, żeby po raz kolejny zacząć się odchudzać - wyznaje wicemarszałek Michał Gramatyka.

Judyta Watoła: Co pan lubi jeść?

Michał Gramatyka: Wszystko! Naprawdę wszystko! Jedzenie bardzo mi smakuje, a moją ulubioną potrawą jest dobry stek.

Wołowina to samo zdrowie. Chuda jest.

– Niestety, lubię też kiełbasy, szynki, chrupiący bekon. Mięsa generalnie sobie nie żałuję, mimo że bywa tłuste. Na nieszczęście właśnie ten tłuszcz jest nośnikiem smaku. Ulegam też złudzeniu, że nie ma niczego złego w poobiednim ciastku. Uwielbiam śląski kołocz – makowiec czy sernik. W niewielkich porcjach, ale zje tak człowiek raz, potem drugi, aż w końcu się przyzwyczai. Niebezpieczny jest też alkohol, ma dużo kalorii.

Lampka czerwonego wina pasuje jak ulał do steka.

– Może komu innemu. Ja unikam. Alkohol powoduje, że dużo łatwiej przychodzi decyzja, żeby zjeść coś jeszcze. Dlatego tam, gdzie zaczyna się dieta, znika dla mnie alkohol.

A dużo razy już się pan odchudzał?

– Dużo. Prób podejmowałem już kilkanaście, przetestowałem różne diety. Najskuteczniejsza była dieta Dukana, czyli samo białko. Szło mi bardzo dobrze do momentu, kiedy przeczytałem, jakie spustoszenie ten sposób odchudzania powoduje w organizmie. Od razu ją zarzuciłem.

I co potem?

– Znów tyłem i znów się odchudzałem. Wiele rozmawiałem ze specjalistami – dietetykami, lekarzami. Wiem, jak to się dzieje, że człowiek przybiera na wadze. Ale sama wiedza nie odchudza. Mam prawie dwa metry wzrostu, a ile razy obliczam sobie BMI, to wychodzi, że jestem za niski (śmiech).

Gdyby pan nie podejmował tylu prób, pewnie byłby pan grubszy...

– Zapewne. A tak w szafie po lewej stronie mam garnitury, które zakładam, kiedy jestem szczuplejszy, a po prawej te, które zakładam, kiedy jestem taki jak dziś.

Taki jak dziś, czyli...

– Ważę teraz 134 kg. To już u mnie poważna nadwaga, na granicy otyłości. Ale zdarzało mi się dochodzić do 140 kg. Najmniej w ostatnich latach, z tego co pamiętam, ważyłem 118 kg.

20 kilogramów różnicy. Przy pana wzroście to nie wydaje się aż tak dużo.

– A jednak ma ogromne znaczenie. Najgorsze to otłuszczone organy wewnętrzne. To, co się ma w sobie w postaci tłuszczu, trzeba będzie odchorować. Otyli mają większe ryzyko udaru mózgu, zawału serca, chorób wątroby. Żyją krócej. Samopoczucie też mają gorsze. Człowiek poci się więcej, gorzej śpi, bo ma skłonność do chrapania, a jak ktoś chrapie, to źle oddycha, organizm jest mniej dotleniony i budzi się rano znacznie mniej wypoczęty. Dużo mniejsza jest też wydolność fizyczna, choć ja mam w zasadzie dosyć dobrą, bo dużo ćwiczyłem i nadal się ruszam. Nie jest dla mnie problemem przebiec 10 km czy przejechać na rowerze 40. Z bieganiem zresztą ostatnio się pożegnałem, bo dla człowieka z moim wzrostem i masą to za duże obciążenie dla stawów. Za to co drugi, trzeci dzień chodzę z kijkami. Często robię sobie spacer dookoła Jeziora Paprocańskiego. To jakieś 7 km. Robię je w 50 minut.

Wicemarszałek Michał Gramatylka podczas marszu z kijkami
Wicemarszałek Michał Gramatylka podczas marszu z kijkami  GRZEGORZ CELEJEWSKI

Niezłe tempo.

– Na tym polega chodzenie z kijkami.

Ale skoro rusza się pan tyle, to dlaczego tyje?

– Już powiedziałem: za bardzo lubię jeść. Wiem, jak się tyje i jak trzeba się odchudzać. Znam zasady, ale popełniam wciąż błędy. Ostatnio odchudzałem się jakieś dwa lata temu. Dietetyczka zwróciła mi uwagę na podstawowe zasady: pięć posiłków dziennie, ostatni najpóźniej o szóstej, siódmej wieczorem. Wszystko dobrze zbilansowane, czyli odpowiednia ilość węglowodanów, białka, tłuszczu. Dostawałem od niej przepisy i gotowałem. Przez trzy miesiące straciłem około 10 kg. Szło świetnie. Spadłem do 120 kg. Doskonale się czułem. Organizm był bardziej wydolny, bo każdej mojej diecie towarzyszy też ruch.

Ale potem człowiek dochodzi do takiego momentu, że sobie mówi: „Teraz już wiem co trzeba robić, dam radę sam”. Podziękowałem więc ładnie dietetyczce, w przekonaniu, że dalej będę stosował wszystkie zasady, które mi wskazała. Ale potem jakoś niepostrzeżenie zacząłem je coraz luźniej traktować, aż odbiłem się i wróciłem do swojej dawnej wagi.

I co teraz?

– Pod wpływem naszej akcji „OdważSię!” znów zaczynam.

Sam?

– Spróbuję. Odchudzanie to matematyka. Ilość kalorii, którą dostarczamy organizmowi, nie może być wyższa niż to, co organizm zużywa. A dla takich gości jak ja najlepiej jest, żeby organizm był w lekkim stresie kalorycznym. Trzeba mu dostarczać trochę mniej niż potrzebuje, powiedzmy o 200-300 kalorii dziennie.

Co to jest 200 kalorii? Jeden jogurt.

– Ale i tego czasami trudno się człowiekowi wyrzec. A jeżeli codziennie brakuje organizmowi 200 kalorii, to już robi swoje. Powoli, ale się chudnie. Kluczem jest samodyscyplina. Bez niej żadna dieta się nie uda.

Będzie się pan ważył codziennie?

– To ponoć nie jest wskazane. Waga może się wahać, a człowiek niepotrzebnie zniechęcać.

Do ilu waha się pańska waga? Bo moja bardzo otyła ciocia raz stanęła na łazienkową wagę, taką z „zegarem” i wskazówka się przekręciła. Pokazała, że ciocia waży 5 kg.

– Też mi się to zdarzyło na zegarowej wadze. Z elektroniczną było jeszcze gorzej. Kiedy na niej stawałem, pokazywała tylko „error”. Okazało się, że waży tylko do 120 kg. Zatem kiedy podjąłem kolejną decyzję o odchudzaniu, kupiłem wagę wyskalowaną do 150 kg. Te nowoczesne wagi mają też aplikacje, która zapisują odczyty i pokazują trend. Fajne.

 

Tyle ułatwień, a ludzkości jakoś to nie pomaga. Jesteśmy i tak coraz grubsi. Nawet nie trzeba robić badań. To widać na ulicach.

– Bo to jest epidemia, która się rozprzestrzenia. Ale świadomość problemu też jest coraz większa. I coraz więcej ludzi wie, że liczy się nie tylko to, ile, ale też, co jemy. Wartość kaloryczna kanapki z fast foodu i obiadu złożonego z dużej porcji chudego mięsa i surówki może być taka sama. Ale dla organizmu to nie to samo. Mięso z surówką przyswoi dużo lepiej. A kanapka z fast foodu zalicza się do produktów wysoko przetworzonych, które sprzyjają stanom zapalnym w przewodzie pokarmowym. Produkty różnią się wartością odżywczą – 100 kcal orzechów organizm lepiej wykorzysta niż 100 kcal z fast foodu.

Diabetolodzy radzą, by jeść rzeczy o niskiej gęstości kalorycznej. Kilogram kalafiora zamiast 100 gram czekolady.

– Zamiana tego, co ma dużo kalorii, na to, co ma ich mniej, zawsze jest dobra. Ja zamienię masło na dietetyczne pasty, np. ajwar. Zapomnę o serach i jeżeli w ogóle będę je jadł, to tylko chudy twaróg. Zamiast wieprzowych szynek będę jadł drobiowe. Też są dobre. W ogóle dzięki diecie można odkryć nowe smaki. W ten sposób na przykład poznałem hummus i bardzo polubiłem.

To, co zauważyłem, odchudzając się z pomocą dietetyczki, która układała dla mnie jadłospis, to fakt, że nigdy nie czułem głodu. Tyle, ile jadłem, spokojnie mi wystarczało.

Miłość do jedzenia nie dawała o sobie znać?

– Może nie jest u mnie tak wielka? A może przeważyła chęć odzyskania lepszego samopoczucia? Panuje jakieś fałszywe przekonanie, że ludzie otyli są bardziej jowialni, sympatyczni. To mit. Są różni, tak samo jak różni są chudzi.

Przy tej liczbie otyłych, jaką dziś widzimy na ulicach, pewnie tak.

– No właśnie! A my jemy jak szaleni. Yuval Noah Harrari, autor książki, której akurat słucham, chodząc z kijkami, pisze, że Amerykanie wydają na diety więcej pieniędzy, niż potrzebne byłoby na wyżywienie wszystkich ludzi głodujących na świecie. To pokazuje skalę naszego szaleństwa, szczególnie w krajach rozwiniętych, gdzie najeść się można za półdarmo.

Może trzeba wynaleźć środek, który pozbawi jedzenie smaku? Wtedy na pewno będziemy jeść mniej.

– Tego bym nie chciał. Jedzenie powinno pozostać przyjemne. Wyrzućmy z niego tylko to, co nam szkodzi, czyli wysoko przetworzone produkty, i zacznijmy się więcej ruszać.

 

Taka prosta jest ta pana recepta: ruch i jedzenie tego, co się lubi, ale w rozsądnych ilościach. Zna pan kogoś, kto tak konsekwentnie żyje?

– Mam nadzieję, że dzięki naszej akcji w ciągu najbliższych miesiącach mnie właśnie się uda. I nie tylko mnie. Trzymam kciuki za wszystkich, którzy podejmą wyzwanie!

„OdWaż się”

Kampania pod hasłem „OdWaż się” jest realizowana wspólnie przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego i „Gazetę Wyborczą”. Jej celem jest propagowanie wiedzy na temat zagrożenia dla zdrowia, jakim są nadwaga i otyłość.

Jesteśmy – co widać zwłaszcza po dzieciach i nastolatkach – coraz grubsi. To oznacza większe ryzyko cukrzycy, udaru mózgu, nowotworów złośliwych, kamicy żółciowej i zaburzeń hormonalnych. Otyłe dziewczynki cierpią z powodu nadmiernego owłosienia, a później jako otyłe kobiety mają problemy z zajściem w ciąże. Otyli mężczyźni są bardziej od innych narażeni na ryzyko impotencji.

Tymczasem polskie dzieci w Polsce tyją szybciej niż w jakimkolwiek innym kraju Europy. Wśród przyczyn specjaliści wymieniają zły sposób odżywiania i mało ruchu. Kampania „OdWaż się” ma zachęcić do zmiany nawyków żywieniowych i większej aktywności fizycznej.

Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem