Coraz więcej osób mówi: "Nie jadam glutenu i jajek. Nie mogę - tak wyszło w testach genetycznych". Czy rzeczywiście warto sprawdzić, czego nie toleruje twój organizm?

Rok temu dowiedziałam się, że ponoć dobrze jest nie jeść glutenu. Modyfikowana pszenica ma tuczyć, uczulać, powodować astmę, alergie, choroby autoimmunologiczne, a nawet depresję i autyzm. Postanowiłam: rzucam to!

Bez glutenu

Gluten jest wszędzie – nie tylko w bułce, ciastkach, makaronach. Także w wędlinach, jogurtach i mnóstwie produktów, których o styczność z pszenicą nie podejrzewamy. Pochłonęłam dwie biblie bezglutenowców: „Kuchnia bez pszenicy” dr. Williama Daviesa i „Niebezpieczne zboża” Bożeny Przyjemskiej. I odtąd byłam gotowa pouczać każdego rodzica, który dawał dziecku bułkę, o zagrożeniu zdrowia i życia.

W międzyczasie były wakacje w dalekich krajach. Tam karmiono mnie kilkoma dmuchanymi bułkami dziennie, po których miałam skręty kiszek. Uznałam, że należę do osób, które nie tolerują glutenu. Moje szafki zapełniły się więc mielonym siemieniem lnianym, mielonymi orzechami, mąką ryżową i gryczaną oraz bezglutenowymi mieszankami – bym mogła piec bezglutenowe pieczywa i ciasta.

Bez nabiału

Wychowałam się w rodzinie mlekiem stojącej i od dziecka jogurt był podstawą mojej diety. – To słychać! – usłyszałam któregoś dnia od konsultantki kuchni pięciu przemian, z którą robiłam wywiad. – Słychać w pani głosie, ma pani prześluzowany organizm.

– Prześluzowany!?

– Nabiał nawilża organizm, powoduje nadprodukcję śluzu. I wychładza.

No tak – pomyślałam – całe życie mam katar i mówię przez nos, często się przeziębiam… A kiedy dowiedziałam się, że nabiał jeszcze zakwasza organizm, co sprzyja refluksowi (na co w życiu bym nie wpadła, zawsze zalewałam zgagę kefirem) – postanowiłam rzucić także nabiał.

Rzucenie mięsa przyszło samo. Recenzowałam książkę „Karolina na detoksie” i wyczytałam, że kto je mięso, ten ma większy pociąg do słodyczy. Mój pociąg do słodyczy nie ma sobie równych, a zresztą mięso oznacza cierpienie zwierzaków. Na mojej kuchennej półce pojawiła się więc wielka puszka spiruliny – glonu, który zawiera mnóstwo pełnowartościowego białka i antyoksydantów. A kotletom powiedziałam „pa!”.

Byłam przekonana, że odstawienie szkodliwych rzeczy zagwarantuje mi kilka kilo mniej, bo mam od dziecka tendencję do tycia. Ale miesiące mijały, czułam się, owszem, dobrze, a pociąg do słodyczy zelżał. Ale waga ani drgnęła! Mój zapał do bezglutenowych wypieków osłabł, pojawiła się tęsknota za żytnim chlebem z masłem… Gdy więc usłyszałam o badaniach genetycznych sprawdzających nietolerancję i „geny otyłości”, postanowiłam żyć w prawdzie: czy faktycznie mam problemy, czy je sobie wymyśliłam.

Dietetyczka

Firm, które wykonują badania genetyczne, jest w Polsce kilka. Możliwe jest pobranie materiału genetycznego samemu – firma przysyła gotowy zestaw, pocieramy wacikiem wnętrze policzka, wacik pakujemy do plastikowej tutki i odsyłamy.

Można zbadać dwie różne rzeczy – czy mamy genetycznie uwarunkowaną tendencję do tycia i czy jest ona związana z metabolizmem tłuszczów czy węglowodanów. Drugi pakiet sprawdzi występowanie nietolerancji na laktozę, gluten i kofeinę.

Po kilku dniach dostaję mailem wyniki i umawiam się z dietetyczką – wizyta wliczona w koszt badań.

 

– Nie ma pani genetycznych predyspozycji do tycia – zaczyna dietetyczka, zerkając w moje papiery. – To znaczy, że jeśli zastosuje pani racjonalną dietę, powinna ona przynieść efekty. Badanie sprawdza dwa geny, w przypadku mutacji jednego z nich pacjent ma zaburzony metabolizm tłuszczów, wtedy ustalam mu dietę niskotłuszczową. Normalnie z tłuszczu ma pochodzić 30 proc. energii dziennie. Takiej osobie ograniczamy to do 25-27 proc.

W drugim przypadku mutacja genu oznacza, że pacjent ma kłopot z metabolizowaniem węglowodanów – wtedy ograniczamy spożycie przede wszystkim cukrów prostych, modyfikujemy np. ilość i jakość pieczywa, makaronów. Normalnie z węglowodanów ma pochodzić 50 proc. energii, tu schodzimy do 40-45 proc. w zależności od stopnia otyłości.

– To nie jest radykalna zmiana – zauważam.

– Nie o to chodzi, żeby nie jeść ich wcale, ale żeby jeść ich mniej. Być może pacjent ograniczał tłuszcze, ćwiczył i nie chudł. Dzięki badaniu wiemy, że to dlatego, iż powinien zwrócić uwagę nie na tłuszcze, ale na węglowodany. Zaczynamy od bardziej radykalnego ograniczenia, żeby rozruszać metabolizm, i potem odrobinę zwiększamy. I są efekty – wyjaśnia specjalistka.

Mnie nic nie wyszło, a chciałabym schudnąć 7 kg. Gdy podałam dietetyczce, co jem i o której, dała mi wytyczne: mam jeść większe śniadania, bo są „za chude”, w owsiance na wodzie jest za mało tłuszczu. No i kolacje – moja pięta achillesowa. Rzeczywiście powinny być mniejsze i zjadane naprawdę 2-3 godziny przed snem, a nie na 45 minut przed położeniem się do łóżka. Żeby kolacja była mniejsza, to na obiad powinno być konkretnie – sama sałata lub zupa to za mało. W ciągu dnia wydaje się, że wystarczy, ale wieczorem folgujemy sobie, czym lodówka bogata. Postanawiam, że od dziś nie będę wracać do domu głodna. A na kolację mogę zjeść sałatę, zupę lub wypić szklankę soku pomidorowego.

Drugie badanie – na nietolerancje pokarmowe – to dla mnie niespodzianka: „stwierdzono zwiększoną predyspozycję do zawału serca związaną z wariantem CYP1a2 cytochromu P450”. Czy mam się niepokoić?

– A dużo kawy pani pije?

– Hektolitry, do tego herbata, yerba. Boże, będę miała zawał!

– Tu chodzi o ilość! Jeśli będzie pani piła poniżej trzech filiżanek kawy dziennie, nie powinno być problemu z chorobą niedokrwienną serca. Warto przy okazji ograniczyć nieco sól, która podnosi ciśnienie krwi i jest dodatkowym czynnikiem ryzyka.

– Ale ja mam strasznie niskie ciśnienie. Przez pół dnia snuję się po domu – mówię.

– Kofeina podnosi ciśnienie, ale krótkotrwale, najlepiej działa po godzinie, potem jej poziom spada. U pani metabolizm kofeiny jest zaburzony, ciśnienie szybko wzrasta i powoduje zbyt duże rozszerzenie naczyń krwionośnych.

Pytam jeszcze o gluten, czyli białko występujące w niektórych zbożach. Jakoś nie mogę uwierzyć, że nic mi nie dolega…

 

– Mówi pani, że fatalnie się czuła po bułkach jedzonych za granicą. Pytanie, co w nich było – może źle toleruje pani spulchniacze, a może proszek jajeczny albo wzmacniacz smaku. To nie mogła być reakcja na gluten. Zresztą najłatwiej to sprawdzić, zjadając jak najmniej przetworzone produkty zawierające pszenicę.

– A co z laktozą?

– Laktoza to cukier mleczny. Jeśli mamy mało laktazy – enzymu, który ten cukier trawi – a tak jest w przypadku osób z nietolerancją laktozy, to on po prostu w jelitach fermentuje i stąd bóle brzucha oraz wzdęcia. Są różne stopnie nietolerancji laktozy w zależności od tego, jaka jest aktywność laktazy. Bywa, że mleko do kawy osobie z nietolerancją nic złego nie robi, ale jak już zje twarożek i plasterek żółtego sera, to brzuch zaczyna boleć. U pani nie stwierdzono nietolerancji. Może pani śmiało jeść bułkę i popijać mlekiem.

– Ale ja nie chcę mleka, bo zakwasza i wychładza – opieram się.

Genetyk

Pełna nadziei na szczuplejsze ciało i nieco zaskoczona nietolerancją kofeiny spotykam się z genetykiem dr. Jakubem Klapeckim, pracującym w jednej z firm genetycznych.

– Nie ma jednego genu otyłości – tłumaczy dr Klapecki. – Żeby to wyjaśnić, muszę powiedzieć o różnych grupach cech warunkowanych genetycznie. Są problemy, które zależą od pojedynczego genu, np. mukowiscydoza. Prosta sprawa – jest „dobry” gen, człowiek funkcjonuje prawidłowo. Gen jest zmutowany – pojawia się choroba. To są tzw. zaburzenia monogenowe. Druga grupa to tzw. aberracje chromosomalne. Jeśli wyobrazimy sobie dużą bibliotekę, w której gen jest pojedynczą książką, to chromosomy są regałami. Przykładem takiej choroby jest zespół Downa – nie zależy od pojedynczego genu, ale od tego, że człowiek ma po prostu za dużo materiału genetycznego – kilkadziesiąt genów mamy powielonych.

 

Trzecia grupa to zaburzenia wielogenowe, i tu właśnie znajdziemy nasze problemy metaboliczne. Jak narysujemy na osi poziomej czynniki genetyczne, a na pionowej czynniki środowiskowe, to w przypadku zaburzeń wielogenowych, jak otyłość, cukrzyca czy nadciśnienie, zawsze występuje komponenta genetyczna i komponenta środowiskowa. Widzimy to na bliźniakach jednojajowych – to dwie istoty z identycznym materiałem genetycznym, a bywa, że jedno ma cukrzycę, a drugie nie. Są pewne zmiany w genach, które nas predysponują do otyłości, ale nie determinują jej, bo mamy wpływ na otaczające nas środowisko.

Genów warunkujących otyłość jest bardzo dużo. W badaniach sprawdzamy wystąpienie mutacji w dwóch genach, o których wiemy, że mają silny wpływ na występowanie otyłości...

– To ja może jednak mam mutację w jakimś innym genie, bo ewidentnie mam skłonność do tycia.

– Może tak być. Te dwa geny, które badamy, są związane z metabolizmem glukozy i metabolizmem tłuszczu. Wyodrębniono je, badając dwie grupy pacjentów na różnych dietach i okazało się, że ci z określonym wariantem FABP2 lepiej chudli na diecie niskowęglowodanowej, a ci drudzy, ze zmianą w genie PPARG, tracili szybciej wagę na diecie niskotłuszczowej.

Badania tego typu to dopiero początek, będziemy coraz więcej wiedzieć o genach i o ich wpływie na zdrowie i metabolizm. Na razie genetycy szukają po omacku – bierzemy grupę osób otyłych i grupę szczupłych i patrzymy, czy ci pierwsi mają jakieś zmiany, których nie mają ci drudzy.

A mój słaby metabolizm kofeiny?

– W badaniach stwierdzono, że osoby przed pięćdziesiątką, które mają taką zmianę w materiale genetycznym, przy wyższej konsumpcji kawy i herbaty mają większe ryzyko choroby sercowo-naczyniowej. Im wyższe spożycie kofeiny, tym wyższe ryzyko zawału.

Dobrze się odżywiam, nie palę, mam niskie ciśnienie, czyli inne czynniki ryzyka są u mnie niskie. A gdybym piła kawę jak szalona?

– Ja tylko wiem, że u pani będzie wyższe ryzyko wystąpienia zawału, ale czy on wystąpi, tego nie wiem. Uważam jednak, że warto mieć tę świadomość, że unikanie kawy może mieć znaczenie. Podsumowując, może pani pić kawę, ale z umiarem – mówi lekarz.

To usłyszawszy, zamawiam latte i croissanta. Wygląda na to, że moje rzucanie glutenu i mleka to bardziej nerwica i podatność na sugestie niż realny problem zdrowotny. Mogę pić kawę, i to z mlekiem, jeść pieczywo i makaron. I nie mogę zwalić odpowiedzialności za brzuszek i boczki na geny, bo winne są za małe śniadania i za duże kolacje. Tak po prostu.

Więcej
    Komentarze
    Fajny artykuł :)
    już oceniałe(a)ś
    0
    1