Diabeł molestowania i rozpusty u panów bierze się z potrzeby dotykania kobiecego ciała. Lubi to co najmniej połowa.
Gdyby postawić równie absurdalne pytanie, to mogłoby ono brzmieć: czy kartofle będą uprawiane na księżycu? By aspirować do niepodległości, trzeba było być narodem i z jakichś przyczyn niepodległość utracić.
Wczoraj otarłem się o powiew czasu minionego i przeciąg nowej rzeczywistości. Jestem łachem z najstarszej szafy, dziś bardziej byłym niż istnym.
Kiedy Józef Stalin dogorywał, rodził się Stadion Śląski. Po trzech latach powstał gigant na 80 tys. widzów, ale na meczu Górnika Zabrze z austriacką drużyną zmieściło się 120 tys. kibiców, co jest rekordem już nigdy nie do osiągnięcia. Ale budowanie wtedy takiego giganta nie miało w sobie nic sztucznego, bo w województwie mieliśmy wielkie kluby, tabun wspaniałych piłkarzy i setki klubów.
Tak od minionej niedzieli nazywać będzie można współczesne Niemcy, bo kolory trzech partii, które stworzą koalicję, są barwami Jamajki.
Moja pamięć dziecięca zanotowała, że gwałty i okradanie chlewików odbywały się w nocy. Dlatego strach przed nocą większy był w domach, gdzie były córki i hodowano króliki.
Zdaje się, że poziom absurdu rośnie u nas proporcjonalnie do zawłaszczania władzy przez PiS. To znaczy, kiedy staniemy się krajem w pełni autorytarnym, będziemy żyli w państwie całkowicie zidiociałym.
Jak się trochę porozglądać i popatrzeć po miastach i ludziach, to wszystko jakiś smutek, ludzie krzątają się wokół swojego młyna, ale nie czuje się idei wspólnotowej. Politycy i Kościół stracili kontakt ze społeczeństwem i jego życzliwość. Katolicko-narodowa filozofia, łącząca kler z politykami partii rządzącej, sczeźnie w oczach.
Edward Gierek, od którego wszystko zależało, się zaperzył. Sytuację uratował Jerzy Ziętek. I nie obyło się bez wódki. Olgierd Łukaszewicz, czyli filmowy Gabriel Basista, opowiada, jak niewiele brakowało, żeby "Sól ziemi czarnej" trafiła na półki.
Kazimierz Kutz i bohaterowie jego "Soli ziemi czarnej" odwiedzili w niedzielę Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach.
Już cierpnie mi dłoń od pisania pośmiertnych wspomnień. Teraz Głowa wybrał się do Egiptu na ostatni oddech i jakoś nie może wrócić na swoje miejsce w ojczyźnie. Jak o nim pisać? Co powiedzieć o człowieku z literackiej "ziemianki", do której chodziło się od lat, na ulicę Wiejską.
Wielkomocarstwowość więdnącego rządu coraz częściej przejawia się w poczynaniach totalitarnych. Uchwala się ustawę o usunięciu z ulic i placów byłych członków PZPR, Instytut Pamięci Narodowej dostaje nakaz stworzenia spisu takich miejsc - jest ich ponad 900 - bo ci nieżywi partyjniacy psują naszym dzieciom urzędowy patriotyzm.
Jest pasjonatem industrialu w wersji 2.0, czyli nowych form wykorzystania obiektów poprzemysłowych - przede wszystkim na potrzeby turystyki i kultury. Jest głęboko przekonany, że za kilkadziesiąt lat miasta industrialne będą tak samo atrakcyjnym i tajemniczym produktem turystycznym, jak średniowieczne zamki. Kategorycznie nie zgadza się na to, żeby dziedzictwo przemysłowe były traktowane jak zabytki drugiej kategorii. Jego zdaniem Górny Śląsk po wpisaniu tarnogórskich podziemi na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO ma prawo mówić, że są tu obiekty tak samo ważne, jak piramidy w Gizie czy kromlech w Stonehenge. Na każdym kroku zaznacza jednak, że za obiektami postindustrialnymi stoją przede wszystkim historie ludzi i społeczności, które były z nimi związane. Dr Adam Hajduga, pomysłodawca Szlaku Zabytków Techniki oraz Industriady w Magazynie Katowice zdradza swoje ulubione miejsca na Górnym Śląsku. W Magazynie Katowice także: Kazimierz Kutz wścieka się na PiS za wyżywanie się na generale Jerzym Ziętku Barbara Szmatloch zdradza, która kawa smakuje jej najbardziej - oczywiście wszystko po śląsku Lidia Ostałowska jest przekonana, że Wisława Szymborska przewraca się w grobie. Dlaczego?
Nie wiem jak inni starcy, ale ja w swojej mazowieckiej Kurlandii znoszę w pełnej samotności resztki losu, który jest już za mną.
Po stokroć wolę konflikt pomiędzy Jerzym Owsiakiem a Krystyną Pawłowicz, który jest odpryskiem toczącej się wojny politycznej, ale znajduje się w sferze, która ludzi zawsze porusza i śmieszy.
Nadszedł wreszcie ten długo oczekiwany dzień. Obudziła się młoda generacja i nasze kobiety. Nic lepszego w najbliższych latach już nas nie może spotkać.
Centrum Katowic trzeba ratować. Dla uruchomienia wyobraźni trzeba wyjść od gliwickich palm i sztucznego strumyka, bo są niedorzeczne. Należy znaleźć pomysł pozornie niedorzeczny, na który jeszcze nikt nie wpadł nie tylko w całej aglomeracji, ale i całej Polsce, a który wabiłby ludzi nieustannie - nie tylko z miast całej metropolii, ale i kraju.
Widok pustego Krakowskiego Przedmieścia, przemienionego w metalową strugę obramowaną czernią mundurów milicjantów, po której kroczy orszak manifestacji smoleńskiej Kaczyńskiego, był porażający i nie chciałbym, aby urósł do metafory dzisiejszej Polski. Był jakimś ponurym echem wypraw Polaków na syberyjskie szlaki. Mroziło mnie i nie mogłem oderwać oczu od tego żałosnego pejzażu. Mam nadzieję, że konała tu polska głupota polityczna.
Tak się dziwnie złożyło, że pogrzeb Helmuta Kohla, wielkiego realizatora idei Unii Europejskiej, zlepienia Niemiec i przyłączenia Polski do Europy, stał się memento dla Europy.
Ogarniają mnie smutne refleksje po przesłuchaniu Michała Tuska w sprawie afery Amber Gold, z którą nie miał nic wspólnego. W firmie lotniczej, powiązanej finansowo z Amber Gold, pracowało 600 osób, a tylko jego przesłuchiwano, ponieważ nosi nazwisko swojego ojca. W dyby wzięła go komisja pod przewodnictwem pani Wassermann. Córka swojego ojca, który zginął pod Smoleńskim, prawniczka, rówieśniczka młodego Tuska, znęcała się nad nim przez osiem godzin, bo mus zemsty prezesa zsumował się z jej potrzebą wzięcia odwetu za śmierć ojca.
Jeden człowiek czasem może więcej niż cała zorganizowana gromada. Nasuwa się ta myśl choćby w związku z wycieczką Władysława Frasyniuka do Warszawy na nieustanne "zaduszki" Kaczyńskiego.
Uczestnictwo Władysława Frasyniuka w "nabożeństwie" PiS-u na Krakowskim Przedmieściu może stać się oczekiwaną iskrą, która zapali lont buntu obywatelskiego w ramach prawa konstytucyjnego przeciwko bezprawnej ustawie o comiesięcznej partyjnej zabawie na Szlaku Królewskim. I zacznie się pisać nowy rozdział historii. Polacy po raz drugi przystąpią do walki o wolność.
A jednak powstają niezwykłe książki o Śląsku pisane gwarą. W dodatku przez kobiety.
Niedobrze się dzieje w państwie duńskim. Wiele faktów minionych dni zaalarmowało moją wyobraźnię i społeczny słuch, które w subiektywnym pojmowaniu otoczenia dowodzą radykalnego psucia się rzeczywistości.
Podoba mi się powiedzenie Ryszarda Petru, że Prawo i Sprawiedliwość napadło na Polskę i stara się ją całkowicie opanować we wszystkich dziedzinach życia. Są więc dwie Polski: ta demokratyczna, poddawana likwidacji i broniąca się przed narodowo-katolickim zawłaszczeniem, i Polska agresorów Jarosława Kaczyńskiego.
Poszły konie po betonie, a właściwie pójdą, od poniedziałku. Jeśli macie ochotę na najbardziej zwariowany tydzień z książkami w tle, to w poniedziałek zapnijcie pasy, bo wszystko skończy się dopiero w niedzielę.
Człowiek jeszcze nie wycharka jednej sprawy, a już druga zatyka mu krtań. Może nie jest to powiedziane elegancko, ale myślenie metaforyczne dopuszcza rzeczy znacznie gorsze. Są zdarzenia, że jeśli je skojarzyć, wymuszają porzucenie poprawności, bo - jak mówiło się w okolicach Szopienic - trzeba czasem popieronić i pieronić, bo inaczej może trafić cię szlag na miejscu.
Prof. Tadeusz Sławek: Zawsze miałem słabość do ulic krętych, wąskich i tych, które - z niechęcią wyczuwalną w dzisiejszych czasach pośpiechu i szybkich przepływów ruchu - nazywa się ?ślepymi?. Dwie ulice w południowej części Katowic przyciągały mnie bliżej niesprecyzowanym urokiem. Może na tym polega tajemnica ulic? W piątkowym Magazynie Katowice Gazety Wyborczej ponadto wyjątkowy spacer z Anną Kadulską, felieton Kazimierza Kutza i lekcja śląskiego Barbary Szmatloch
Przebieg każdego zdarzenia dochodzi do miejsca nazywanego przesileniem, to tam, gdzie kończy się kontynuacja, a zaczyna regres. Ono daje się ustalić w strumieniu zdarzeń, można je wyłuskać i zaznaczyć kropką z czerwonego flamastra, albo przyszpilić jak owada.
Europa stoi przed niepowtarzalną chwilą historyczną, która po 60 latach historii Francji może wywrócić wszystko do góry nogami: jeśli we Francji prezydentem zostanie pani Marine Le Pen będzie to także kres powojennej historii Europy.
Bohaterem minionych świąt ostał się Wojciech Polak, prymas i arcybiskup gnieźnieński. Jest on jedynym z notabli Kościoła, który bez politycznych kokieterii odciął się od ks. Rydzyka, "prymasa" obozu narodowo-socjalistycznego, a tym samym państwa wyznaniowego. I Episkopatu.
Kiedyś, w 2009 r., na 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, wręczono mi Platynowe Lwy za całokształt twórczości. Związane z tym były formalne ceregiele, a sam moment wręczenia przebiegał inaczej, niż to sobie organizatorzy wyimaginowali.
Nadzieja jest najbardziej rozciągliwą gumą pod słońcem, ale bez niej życie byłoby podobne do losu gęsi w kurniku. Ślązacy mają swoje stare nadzieje związane z Polską; ciągną się od czasów Kazimierza Wielkiego, a od powrotu w granice II RP, czyli od prawie stu lat, krzątamy się wokół niej bez najmniejszego skutku praktycznego w stałej nieżyczliwości instytucji państwowych i nacjonalistycznego społeczeństwa.
Z wiosną ruszyły lody, a także opór przeciwko pisowszczyźnie. Rośnie świadomość coraz gorszego stanu rzeczy, a co za tym idzie - i aktywność publiczna.
Stare powiedzenie o "rzeczywistości skrzeczącej" dopiero dziś zakwita, spełnia się i nabiera znaczenia, bo rozdwojona Polska ujawnia swój groźny dramatyzm. PiS wyłożył w Brukseli karty na stół.
Czas mnie goni. Miałem napisać o kompleksie Zagłębiaków, jaki mają na swoim punkcie, on faluje w zależności od koniunktury, a teraz się wzmógł, od kiedy wzrosły nadzieje na powołanie Metropolii Śląskiej; chcą, aby nazywała się "Metropolia Śląsko-Dąbrowska" i miała siedzibę w Sosnowcu.
W kwietniu rozpoczną się prace nad rekonstrukcją cyfrową dwóch śląskich filmów Kazimierza Kutza. Najważniejszy udział w tej sprawie ma Olgierd Łukaszewicz. Dzięki jego staraniom 300 tys. zł obiecał przekazać Polski Instytut Sztuki Filmowej. Dołożą się też resort kultury, marszałek województwa śląskiego i Studio Filmowe "Kadr".
Kiedy akurat nie gra w teatrze albo nie kręci kolejnego filmu, lubi słuchać muzyki, przesiadywać w sklepie z winylami i oglądać mecze ukochanego Górnika. Od kilku lat jest też szczęśliwym ojcem, wychowującymi dwie córki.
Ci, co zastanawiają się nad zrządzeniem losu, a do nich na pewno należą ludzie piszący, wiedzą, że zdarzają się sytuacje, których człowiek - nawet gdyby był Wiliamem Szekspirem - nie jest w stanie wymyślić. Sytuacje te rodzą fakty, dzięki którym świat zyskuje na urodzie. Do nich należy katastrofa na ulicy Powstańców Śląskich w Oświęcimiu, z premier Beatą Szydło w roli głównej.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.