To były dobre chwile w Teatrze Śląskim - 16 lutego, na promocji "Fizymatentów" i świętowaniu moich 88. urodzin. Wydaje mi się, że zeszła się jakaś rodzina albo wspólnota, by pobyć ze sobą choć chwil parę.
Nasz rodzimy samogon polityczny pędzony na postpeerelowskiej wodzie ostatnio destyluje się i skrapla. I choć wywodzi się z tradycji jakobińskiej, a zwłaszcza hodowli europejskich ustrojów totalitarnych (a bez własnego podglebia nie wyhoduje się nawet pieczarek), by zaistnieć, musi żywić się produktami rodzimymi. Bez uzmysłowionego wroga wewnętrznego - a co za tym idzie i nienawiści - PiS-u by nie było.
Negatyw filmu "Sól ziemi czarnej" Kazimierza Kutza jest w fatalnym stanie. Olgierd Łukaszewicz namawia kilka instytucji do sfinansowania renowacji i cyfrowej obróbki tego dzieła. Nikt nie odmawia, ale konkretów brak. Wiele zależy od marszałka województwa śląskiego.
Kołomyja wokół metropolii warszawskiej jest typowym faulem politycznym. Ma ona na celu podtrzymanie techniki rządzenia PiS-u poprzez zbełtanie; permanentna konfrontacja przemieszana z insynuacjami jest ulubioną tabaką Jarosława Kaczyńskiego.
A więc stał się dawno oczekiwany cud. W 11 miastach uniwersyteckich w proteście przeciwko polityce rządu na ulice wyszli studenci. Wśród nich - po raz pierwszy! - także studenci Uniwersytetu Śląskiego. I - co godne podkreślenia - do 11 ogólnopolskich postulatów dopisali 12. dotyczący spraw śląskich, czyli uznania Ślązaków za mniejszość etniczną z własnym językiem.
Tyle działo się w świecie i nadal się dzieje, że zaniedbałem nieco problematykę śląską. Ale świat charka wydarzeniami.
Po pogrzebie Andrzeja Wajdy "Newsweek" wydał specjalny dodatek "Wszystko o Wajdzie", w którym zamieszczony jest artykuł Rafała Kalukina pod tytułem "Twórczy wampiryzm". Dotyczy relacji pomiędzy mną a Andrzejem Wajdą.
Życzliwi nam obcokrajowcy wychodzą powoli z szoku po tym, co stało się z polską demokracją (a teraz przybiera formy katastroficzne) i zaczynają zastanawiać się nad źródłami erupcji polskiej "cofałki".
Kazimierz Kutz przyjechał w piątek do Chorzowa. Pretekstem było przyłączenie niedawno otwartego kina "Grajfka" do sieci "Kin za Rogiem". To jedno z 45 takich miejsc w Polsce i jedyne na Śląsku.
W tę czarowną noc, ostatnią w kalendarzu, czułem się jak pajączek okutany we własną przędzę na czubku starej sosny. Wszędzie daleko i pusto. Dwie osiemdziesiątki - 88 - jak obrączki ślubne brzęczące na porcelanowym talerzyku: już tylko odległy czas niedzielony z nikim, wiejska cisza i pusty dom. Jestem jak film z wyłączonym dźwiękiem.
Ucieka nam ten nieszczęsny rok, urągający tradycji oświeceniowej, wolnościowej i honorowi wszystkich obywateli, dla których polskość utożsamiana jest z europejskością.
Praktyka pisania felietonu polega na tym, że kiedy w piątek felieton dociera do czytelnika, to w główce autora zaczyna się poszukiwanie motywu do napisania nowego; to moja wieloletnia udręka, bo felieton musi mieć swój temat, trzeba go wyłuskać z rzeczywistości. I napisać.
Znów napatoczyła się ta feralna data i komu tylko przyjdzie ochota, będzie publicznie udeptywał dawno minioną pamięć jak kapustę w swojej beczce.
Po tym, do czego doszło w minionym tygodniu, ani mózg, ani ręka nie kwapią się do opisywania wyłaniającej się rzeczywistości.
Przez ostatnie dni musiałem w szalonym tempie przeczytać prawie 200 własnych felietonów, wstępnie wytypowanych do druku z 700, z 2 tys. felietonowych liter każdego felietonu powstałych przez ostatnią dekadę.
Poniedziałek to poniekąd najlepszy dzień w tygodniu, oczywiście jeśli ma się nawyk czytania, jest się po właściwej stronie i człowiek przejmuje się tym, co dzieje się wokół.
Trzydniowe uroczystości państwowe były nudne i kiczowate, żołniersko-kościelne. Politycy przynudzali patriotycznymi banałami albo klęczeli stadnie w nowo poświęcanej Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, do której trzeba będzie dowalić kolejne 30 milionów, lub siedzieli w salach w odświętnych gangach i kiwali głowami albo przysypiali dyskretnie.
Jest godzina piętnasta, właśnie w Nowym Jorku zaczynają zamykać lokale wyborcze. Świat staje na krawędzi. Nawet w najmniejszej "dziurze" ważą się losy świata. Dlatego trudno mi pisać o sprawie tak marginalnej, jak "nowi Ślązacy". Bo to trzygroszowy humbug, jak mówi się pod hasiokami - polskie bleblanie.
Dziwne były tegoroczne Zaduszki. Kto by kiedykolwiek przypuszczał, że Państwo zbezcześci Święto Umarłych. Skąd wziął się taki barbarzyński rząd? Polacy, zanurzeni po uszy w swojej martyrologii, lubią smutek bardziej od radości - tak jak niektórzy stawiają golonkę ponad schabowego - doczekali się barbarzyństwa, jakby żyli pod jakimś caratem.
Amen. 20 października miało miejsce posiedzenie sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, na której ostatecznie odrzucono obywatelski projekt - podpisany przez ponad 130 tys. obywateli - o uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną.
Ja tu, na Mazowszu, w banalnej nudzie emeryta, od kiedy wyrwałem się 68 lat temu z Szopienic, zdaję sobie coraz bardziej sprawę z bezowocności swoich działań. I bezsensowności myślenia o lepszym losie Ślązaków w Polsce. Za niedługo minie 100 lat naszego poniżenia.
Umarł w niedzielę wieczorem i przez cały poniedziałek w TVN odbywał się festiwal ku jego pamięci.
Są chwile, w których wyczuwa się w powietrzu Palec Boży. Jak w miniony poniedziałek, za sprawą naszych kobiet, tych co rodzić będą lub już urodziły, które tłumnie wyszły w słotny dzień na swoje publiczne place, by wołać o pomstę do nieba.
Komik Michał Kempa opowiada o tym, skąd czerpie pomysły na żarty, a Kazimierz Kutz podsumowuje Czarny Protest kobiet. W piątek w Magazynie Katowice Gazety Wyborczej.
Oto znów sztucznie wywołany moloch strachu przed Niemcami, w 70 lat po wojnie, wypełza na powierzchnię, by raz jeszcze stać się narzędziem walki politycznej o "polskość Śląska" w ramach ideologii PiS-u i jego "dobrej zmiany".
Nie miałem zamiaru pisać o kolejnej fali nieżyczliwości [!?] do miejscowych "aborygenów", ale przebrała się miara i trzeba wrócić do skorodowanego dyszla i starej szkapy. Bowiem odradza się eskalacja niechęci do Ślązaków; wychynęła ostatnio z łona rządzącej formacji politycznej i może być przykładem nawrotu do tradycji z lat 50. minionego wieku.
Antoni Krauze swoim filmem popełnił seppuku. To druga "katastrofa" Smoleńska. Dla mnie jego droga do tej tragedii stanowi zagadkę psychologiczną, bo Krauze wywodzi się z bardzo dobrego towarzystwa; STS, Piwnica pod Baranami i zespół filmowy "TOR" (Stanisław Różewicz, Zanussi, Marczewski, Kieślowski, Holland).
Po polsku to obierka z kartofla. Dawniej ugotowane i posypane śródką, czyli żytnią mąką z otrębami, były ulubioną potrawą królików, a ich zapach dla niejednego chłopca z familoków - takiego jak ja - najpiękniejszym zapachem dzieciństwa.
W Boliwii strajkujący górnicy rozkwasili wiceministra spraw wewnętrznych, który przyjechał, by z nimi pertraktować. To był lincz. 100 górników aresztowano. Nasi górnicy są w krańcowo trudnej sytuacji, bo zamykanie kopalń i zbiorowe zwolnienia wiszą w powietrzu.
Prawda jest banalna i śmieszna: gdyby Kazimierz Wielki nie oddał Śląska Czechom, nie powstałby nigdy RAŚ. Ale gdyby przodkowie Kaczyńskich mieli więcej rozumu, nie doszłoby do rozbiorów, a potem trzech nieudanych powstań pomiędzy 1831 a 1944 rokiem.
Był pięknym egzemplarzem ludzkim, wysokim jak tykwa, wąskim w barkach i biodrach; miał małą foremną głowę, ładne rysy twarzy, a na starość bujną siwiznę. I był bez grama tłuszczu. Gdyby był aktorem, pasowałby jak ulał do roli Don Kichota.
Dobry ksiądz kojarzył mi się zawsze ze słowem duszpasterz. Franciszek jest dla mnie pasterzem przykładnym.
Wszystkiego jest za dużo. Nawet naporu na PiS za zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, za dużo powszechnego naśmiewania się z PiS w każdej gazecie spoza kręgów władzy, upomnień rządu USA i Komisji Weneckiej, a nawet Watykanu [prasa włoska] potępiających polski obóz władzy za wojujący populizm, który może podważyć obecność Polski w UE.
Powiększa się u nas dystans do demokracji w guście liberalnej demokracji europejskiej. PiS schodzi z dobrego trotuaru ku środku jezdni, już wbił pal w ziemię po drugiej stronie i przycumował do niego nasz kraj.
Najlepiej by było, gdybym nie musiał pisać tego felietonu. Ale z drugiej strony wydarzenie, do jakiego doszło w Warszawie na Szczycie, jest tak ważne dla sytuacji w kraju, a właściwie zaczętej "wojny" Unii z Prawem i Sprawiedliwością w sprawie łamania praworządności w Polsce, że nie sposób nie podzielić się z czytelnikami moich felietonów refleksjami, jakie przelatują przez moją steraną głowę.
Po katastrofie w Polsce, mam na myśli zwycięstwo PiS-u, i po dramatycznej wyprowadzce Wielkiej Brytanii z UE, jesteśmy świadkami spektakularnego niebezpieczeństwa załamania się unijnej demokracji w Europie.
Wygląda na to, że PiS zabiera się za ubezwłasnowolnienie samorządów wojewódzkich, które są dziś poza jego zasięgiem, albowiem na 16 województw 14 jest w rękach PO. Tak być nie może.
Coraz częściej poddaję się luźnemu przepływowi myśli, to taka lawa pomiędzy snem a refleksją nad rzeczywistością. Staje się ona głównym zajęciem na emeryturze, zwłaszcza po 80-tce, co jeszcze nie jest lenistwem, a formą przejściową pomiędzy podświadomością a wejściem w stan aktywności intelektualnej; konsumowanie czasu - w jednej czaszce - w dwóch niezależnych rzeczywistościach jednocześnie.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.