Wspólnie z samorządowcami, przedstawicielami firm i nauczycielami postanowiliśmy sprawdzić, ile prawdy jest w stereotypach, że zawodówki to szkoły gorszego sortu, dla tych, którym uczyć się nie chce lub mają mniej zdolności.
Goście środowej dyskusji, którą przeprowadziliśmy w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych w Siemianowicach Śląskich, odpowiedzieli kategorycznie: czas najwyższy te stereotypy wyrzucić do kosza.
– Przez to, że wciąż one pokutują, brakuje nam dziś fachowców – podkreślała Sylwia Dylus, dyrektorka Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych. Wyliczyła zawody, których przedstawiciele są rozchwytywani przez pracodawców. Na liście są m.in. ślusarz, tokarz i frezer. A ich pensje?
– Gdy moi byli uczniowie mówią, ile zarabiają, to zastanawiam się, czy się nie przekwalifikować – odpowiedziała pół żartem, pół serio pani dyrektor.
Jej obserwacje potwierdzili pozostali uczestnicy dyskusji. Hanna Becker, dyrektorka Powiatowego Urzędu Pracy w Siemianowicach Śląskich, zaapelowała do przysłuchujących się uczniów: – Po zawodówce nie macie zamkniętej drogi do dalszego kształcenia. Mając jeden fach w rękach, zawsze możecie się przebranżowić.
Opowiadała też o tym, jak dużo pod tym względem zmieniło się w ostatnich kilkunastu latach. W najgorszym dla Siemianowic Śląskich momencie poziom bezrobocia sięgał 32 proc. i warunki dyktowali pracodawcy. W pracownikach przebierali i wybrzydzali. Przyjmowali kogoś na staż, ale nie zatrudniali. Problemy spotęgowały błędne decyzje polityków. Postawiono na kształcenie ogólne, a zrezygnowano ze specjalistycznego. W rezultacie zawodówki, jedna po drugiej, zamykano lub zamieniano na licea. Absolwentom tych placówek brakowało jednak kompetencji, których oczekiwali pracodawcy, i koło bezrobocia się zamykało.
– Dziś poziom bezrobocia spadł do 5,6 proc. i bez pracy pozostają przede wszystkim osoby, którym na pracy nie zależy – zapewniła dyrektor Becker. Według niej pozytywny trend może się utrzymać właśnie dzięki zawodówkom. Gdyby to od niej zależało, zmieniłaby jednak w nich model kształcenia w ten sposób, żeby trzy dni przeznaczono na praktyczną naukę zawodu, a tylko dwa na lekcje w szkole (dziś jest odwrotnie).
– Absolwentowi kierunków technicznych do szczęścia nie jest raczej potrzebna znajomość układu kostnego jaszczurki. Dla pracodawcy ważne będzie to, żeby wykazał się konkretnymi umiejętnościami – podkreślała dyrektorka siemianowickiego PUP.
Problem w tym, że zaniedbania z ostatnich lat doprowadziły do braku fachowców. Na miejsce tych, którzy odeszli na emeryturę, szkoły nie kształciły nikogo innego. Oprócz specjalistów kierunków technicznych rozchwytywani są też rzemieślnicy, piekarze, cukiernicy i fryzjerzy.
Ważne jest też to, jak szkoły kształcą, i na to warto zwracać uwagę, podejmując decyzję o jej wyborze.
– Co komu przyjdzie po absolwencie czy absolwentce kierunku fryzjerskiego, który w trakcie nauki nigdy nie trzymał w dłoniach nożyczek i grzebienia? – argumentowali uczestnicy wczorajszej dyskusji i postulowali, by szkoły zawodowe jak najmocniej były powiązane z firmami – dużymi i małymi – w swoim otoczeniu.
Swoimi doświadczeniami podzielił się też z młodzieżą Mariusz Reczko, dyrektor zakładów Adient w Siemianowicach Śląskich.
– Dla pracodawcy nie ma znaczenia, jaki dyplom przedstawicie. Ważniejsze jest to, żeby chciało się wam chcieć, a szkoła ma was nauczyć logicznego myślenia i tego, jak się uczyć – podkreślił dyrektor Reczko. Podał przykład z własnej firmy na potwierdzenie tego, jak ważny jest etos pracy. 12 lat temu zatrudnił bezrobotnych z zamkniętej właśnie huty. Choć firma Adient ma zupełnie inny profil produkcji (dostarcza fotele samochodowe dla czołowych firm), to połowa wtedy przyjętych dziś zajmuje kierownicze stanowiska.
Kilka rad dla przybyłych na dyskusję ósmoklasistów dorzuciła również dyrektorka Dylus.
– Musicie odpowiedzieć sobie na pytania: „Co chcę robić w życiu? Kim chcę zostać? Do czego się nadaję?” – radziła dyrektorka siemianowickiej szkoły.
Mirosław Czarnik, prezes Górnośląskiego Parku Przemysłowego Business Park SA, a jednocześnie członek Rady Gospodarczej przy prezydencie Siemianowic Śląskich, posłużył się przykładem z własnego doświadczenia zawodowego. – Mam dyplomy pięciu wyższych uczelni, ale żaden z nich nie dał mi tego, co kilka lat pracy – zapewnił prezes Czarnik. I zaapelował: – Najważniejsze, żebyście robili to, co lubicie, ale musicie robić to dobrze.
Wszyscy uczestnicy dyskusji byli zgodni, że szkolnictwo zawodowe ma przed sobą przyszłość. O to, żeby jak najlepiej było powiązane z oczekiwaniami rynku pracy, starają się też władze Siemianowic Śląskich. Wiceprezydent Agnieszka Gładysz mówiła o pomocy dla szkół zawodowych, m.in. przez wyposażanie ich w nowoczesny sprzęt, a także organizowanie klas patronackich. Zakłady Adient w siemianowickim Zespole Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych mają już takie dwie. Korzyści z takich klas mają wszyscy – uczniowie, bo dostają szansę na zapoznanie się z firmą, panujące w niej zasady i wdrożenie się do obowiązków, pracodawcy, bo zyskują wykwalifikowanych i przywiązanych do firmy pracowników, a także miasto, bo bezrobocie maleje.
Otwarta na początku tego roku szkolnego klasa patronacka o kierunku mechanik-monter maszyn i urządzeń liczy 24 uczniów. Otrzymują oni kieszonkowe, a najlepsi z nich dostaną stypendia. Nic dziwnego, że chętnych do kształcenia w niej było znacznie więcej niż miejsc.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze