Mimo fatalnego zamieszania lingwistycznego na biblijnej wieży Babel ludzie wciąż porozumiewają się ze sobą na różne sposoby. Jedni dzięki wsparciu tłumaczy, inni uczą się języków obcych. Czasem płaszczyzną porozumienia staje się sztuka, a jednym z jej języków jest abstrakcja, której wiele osób lęka się niczym chińszczyzny (pozostańmy w kręgu porównań językowych). Różnica między percepcją malarstwa realistycznego a abstrakcyjnego jest zaś taka jak między czytaniem rymowanego wiersza a medytacją. Musimy się odważyć stanąć sam na sam ze swoją wiedzą, swoimi myślami i odczuciami naprzeciwko obrazu i pozwolić im płynąć...
Oto przed Państwem jeden z najpiękniejszych obrazów abstrakcyjnych, namalowany w Katowicach przez Zdzisława Stanka w 1958 r. To był ważny rok dla 33-letniego awangardowego artysty. Po traumatycznych doświadczeniach wojennych (młodzieńczej współpracy z ruchem oporu, pobycie w hitlerowskim obozie pracy) i powojennych (stalinowskie więzienie z groźbą kary śmierci) odnalazł sens życia dzięki kochającej żonie i twórczej współpracy w słynnej Grupie St-53.
Doceniony przez takie tuzy ówczesnej krytyki artystycznej jak Alfred Ligocki, Bożena Kowalska czy Julian Przyboś, na podstawie dorobku artystycznego został w styczniu 1958 r. przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków. Już latem brał udział m.in. w prezentowanej w ośmiu zachodnioniemieckich miastach ekspozycji, wystawiając swoje prace z czołówką polskich abstrakcjonistów: Marianem Boguszem, Stefanem Gierowskim, Alfredem Lenicą, Kajetanem Sosnowskim, Jerzym Tchórzewskim i Rajmundem Ziemskim. Monachijski krytyk oceniał: „Zwiedzający staje zdumiony fantazją i odwagą tych kompozycji abstrakcyjnych, które należy traktować jako dzieło równorzędne z najlepszymi osiągnięciami zachodnioeuropejskiej sztuki nowoczesnej”.
W październiku tego roku w prowadzonej przez Mariana Bogusza kultowej Galerii „Krzywe Koło” w Warszawie została otwarta pierwsza indywidualna wystawa Stanka. Artysta zaprezentował na niej cykl abstrakcyjnych rysunków i obrazów pt. „Światła w międzyprzestrzeni”. Bożena Kowalska relacjonowała: „Stanek nie oczekuje na żadne efekty przypadkowe. Jego kompozycje są rzetelnie opracowane; artysta narzuca sobie surową dyscyplinę, korygując krytycznie każde zestawienie barw, linii, kształtów, buduje swoje konstrukcje malarskie z równą uwagą i rozmysłem, jak architekt projekty budynków”.
Słowa te są najlepszą charakterystyką całej twórczości, nadzwyczaj konsekwentnego i pracowitego malarza. Dzięki dyscyplinie i rozwadze jego dzieła odróżniają się pozytywnie od zalewu ówcześnie modnej i pozornie łatwej abstrakcji ekspresyjnej czy sztuki informel, stawiających często spontaniczność i emocjonalność wykonawcy ponad wszystko. Stanek, będąc raczej typem skrytego introwertyka, szukał inspiracji w uważnej obserwacji i wnikliwej eksploracji otoczenia, wzorem swego mistrza – Władysława Strzemińskiego – skupiając się na świetle.
Ponieważ wspomniany cykl do dzisiaj budzi zainteresowanie znawców, wielokrotnie indagowany artysta starał się ująć w słowa swoje upodobania: „Interesuje mnie międzyprzestrzeń. To, co dzieje się między przedmiotami w przestrzeni. Przez działanie światła powstają jakby nowe przedmioty. Interesuje mnie też problem światła – światło jest jednym z elementów konstrukcji obrazu – szukam zawsze koloru, który byłby dopełnieniem światła”.
Teraz spójrzmy prosto w „Słońce w międzyprzestrzeni III”. Ci, którzy tylko rzucą okiem i już wszystko wiedzą, pomyślą być może, że to nieco dziwaczne przedstawienie jakiejś komety. Kto ma potrzebę porządkującej klasyfikacji, dostrzeże, że obraz należy do nurtu abstrakcji organicznej, odwołującej się do bogactwa form biologicznych i procesów fizykochemicznych. Jednak najlepiej „nadstawić ucha i bystro patrzeć”, jak zaleca prof. Ewa Chojecka.
Po prawej stronie kompozycji wzrok natychmiast przyciąga nieregularna, kulista bryła o wyrazistej, rytmicznej fakturze. Mamy wrażenie, że przesłania sobą silne źródło światła w tle, niczym Księżyc, który zaćmiewa Słońce, uwidaczniając jego świetlistą koronę. Wokół żarzy się gasnąca, miejscami czerniejąca czerwień poprzecinana delikatnymi niteczkami jasnych splątanych promieni czy może raczej chaotycznych śladów wyładowań plazmy. Światło, mimo że zakryte, zdaje się przenikać widoczną bryłę kojarzącą się z zielonożółtym owocem, którego umowną morfologię podkreśla sugestywna faktura farb. Owoc, rozrywany przemożną siłą kiełkującego u dołu czarnego nasiona, pęka i odrzuca w tył ciemną, może spaloną warstwę. W lewo, w kosmiczny mrok miota wirujące, barwne i promieniste struktury w gorących odcieniach żółci, pomarańczu, czerwieni i bieli. A może to wiatr słoneczny niesie cząstki materii z koronalnego wybuchu na Słońcu?
Kiedy wzrok, swobodnie błądząc po powierzchni obrazu, nasyci się już pysznymi barwami i fakturami, to – pamiętając, że w XX w. obraz jest przede wszystkim płaszczyzną pokrytą farbami – możemy pokusić się o jego interpretacje. Tak, tak, w liczbie mnogiej! Twórcy współczesnej sztuki zakładają współudział widza w tej czynności i dopuszczają jego emocje, doświadczenie i wiedzę w tworzeniu sensów, akceptując nawet nieprzewidziane wcześniej refleksje.
Pierwsza narzuca się myśl o sile drobnego kiełka, o energii życia pozwalającej zwyciężyć śmierć, ale także o zależności egzystencji na Ziemi od zrównoważonej mocy Słońca. I nie chodzi tylko o fotosyntezę, pole magnetyczne czy grawitację, ale też o fakt, że nasza planeta ukształtowała się z resztek materii dysku protoplanetarnego, które pozostały po sformowaniu centralnej gwiazdy Układu Słonecznego.
I tu pojawia się myśl kolejna: czy Stanek wiedział, że tuż po wojnie wysłano w kosmos nasiona kukurydzy i żyta, a później zwierzęta: muszki owocówki, myszy i małpy? Czy wiedział, że w latach 1957–1958 zachodziło maksimum aktywności słonecznej i z tego powodu zorganizowano Międzynarodowy Rok Geofizyczny, projekt badawczy z udziałem naukowców z kilkudziesięciu krajów świata po obu stronach żelaznej kurtyny? W ramach tego programu został wystrzelony przez ZSRR pierwszy sztuczny satelita „Sputnik”, który po 1400 okrążeniach Ziemi spłonął w atmosferze 4 stycznia 1958 r.
Wreszcie ostatni zestaw refleksji. Powojenny wysyp sztuki abstrakcyjnej często jest wiązany z reakcją na okropności wojny – jakby trauma, nie dając się wypowiedzieć znanymi słowami, potrzebowała nowego języka. Szczególnymi jego odmianami stały się w Europie informel oraz malarstwo materii.
Stanek, nie ulegając w pełni żadnemu z tych nurtów, wykorzystując zaledwie ich elementy, szedł własną drogą, która dla wielu kojarzących Awangardę z Miastem, Masą i Maszyną może być zaskakująca. Część twórców jednak już w międzywojniu poświęcała uwagę problemom natury, co pokazała m.in. znakomita wystawa łódzkiego Muzeum Sztuki pt. „Superorganizm. Awangarda i doświadczenie przyrody”. Była ona częścią programu obchodów 100-lecia Awangardy w Polsce, tak jak monograficzna wystawa Zdzisława Stanka pt. „Nieustające odkrywanie” (listopad 2017 – kwiecień 2018) oraz jej katalog, wciąż dostępny w Muzeum Historii Katowic, z którego można dowiedzieć się więcej o artyście i jego dziełach.
Ponieważ jednak żadna reprodukcja nie odda tej feerii barw, tej wyrafinowanej faktury uzupełniającej grę światła i cienia w sugestywnej kompozycji, a zwłaszcza tej żywiołowej energii bijącej z dzieła – najlepiej zrobicie, jeśli wybierzecie się do Muzeum Historii Katowic i w ciszy staniecie naprzeciwko obrazu. Może usłyszycie szum słonecznego wiatru niosącego życie i śmierć niewielkiej planecie na obrzeżach galaktyki.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze