Kilkaset tysięcy młodych ludzi trenuje w klubach sportowych. Warto? Spytałem trenerów, lekarza, psychologa i same dzieci.
Anna Bukis, trenerka lekkoatletyki (w przeszłości olimpijka, biegała na średnich dystansach), chodzi po supermarketach i wypatruje talentów. – Liczą się swoboda, lekkość ruchu. No i warunki fizyczne, raz zobaczyłam dziewczynkę z czwartej klasy podstawówki, która miała ze 180 cm. Była z rodzicami na zakupach, oni oboje też wysocy. Zaprosiłam ją, przyszła na parę treningów, ale nie została – opowiada Bukis.
Trenerka chodzi też na zawody przełajowe. – Zaproszę na treningi niekoniecznie tego, który był pierwszy, bo to może być dryblas, który wygrał rozwojem fizycznym. Ale tego, który jest waleczny, a za dwa lata urośnie i przegoni tamtego.
Wzrost, budowa ciała, czyli tzw. cechy motoryczne bardziej liczą się w sprintach albo skokach. W dłuższych biegach – wytrzymałość. Można ją wytrenować, jeśli ktoś ma chęć do sportu.
– Teraz szukam już nie młodzieży zdolnej, tylko chętnej – przyznaje trenerka.
Dawniej szkółki piłkarskie przyjmowały siedmio-, dziesięciolatków. Teraz – dzieci sześcio-, siedmioletnie. A na Zachodzie powstają sportowe przedszkola dla dzieci od trzeciego roku życia. Przemysław Kostyk pracuje przy stworzeniu takiego programu też w Polsce. – Trzylatek musi się na boisku dobrze bawić, cieszyć. U sześcio-, dziesięciolatka obserwujemy, jak zachowuje się w grupie. Jak reaguje na porażkę, straconą bramkę. Czy czyta grę – analizuje z wyprzedzeniem, czy ma przegląd pola. W tym wieku zwykle wszystkie dzieci biegną do piłki. Dobrym piłkarzem będzie ten, który szuka przestrzeni – tłumaczy Kostyk.
W dobrych klubach jest selekcja. Najpierw test:
– brzuszki przez pół minuty (wynik średni dla ośmiolatka to 22-31 powtórzeń);
– skok obunóż w dal (131-148 cm);
– bieg 12 min, czyli test Coopera (1744-2118 m);
– bieg wahadłowy 4 razy 10 m (12,6-14,0 s).
Podczas naboru z 50-60 osób wybiera się 25 z najlepszymi wynikami testów. – Jeśli dwie-trzy z nich będą kiedyś grały, to osiągnięcie trenera – mówi Kostyk. – A jeśli wszyscy pójdą na studia, założą rodziny, znajdą dobrą pracę, to wygrała cała drużyna.
– Każdy – mówi Dariusz Polkowski, trener pływacki. – Nawet ci, którzy boją się wody. Miałem raz ośmiolatka, który przez dwa miesiące tylko stał na drabince. Miesiąc na górnym szczeblu, miesiąc na drugim, a dopiero potem zaczął spacerować po dnie z kołem ratunkowym. Nic na siłę, tylko lekkie zachęcanie. Po roku chłopak pływa kraulem jak wszyscy.
Już w gimnazjum dzieci mają po dziesięć treningów na pływalni tygodniowo. – Trener czasem urozmaica je zabawą, sztafetami, grą w piłkę wodną, ale swoje trzeba wypływać. To specyfika dyscypliny, na zawodach rano są eliminacje, a wieczorem finały, więc treningi robi się i rano, i wieczorem – wyjaśnia Polkowski.
Jak dzieci to znoszą? Polkowski: – Oni już w gimnazjum są tacy dojrzali, że wiedzą, na czym im zależy. Jeden chce uzyskać wynik kwalifikujący do kadry wojewódzkiej, inny walczy o stypendium sportowe. Więc trenują.
– Powiedziałam na lekcjach, że jak się zbierze dziesięć dziewczyn, to wystartujemy w lidze. I zdobyłyśmy czwarte miejsce na Mazowszu – chwali się Milena Adamczyk, trenerka koszykówki ze stowarzyszenia 93 Basket Family.
Nadaje się ta, która chce pracować. – Dwa lata temu przyszła dziewczyna, która nie umiała nic, dwutaktu nie potrafiła zrobić – mówi kierownik drużyny Ewa Paulinek. – Dawałyśmy jej prostsze zadania, zostawała po treningach. Ale nie opuściła żadnych zajęć. Jeździła na mecze, chociaż długo miała szansę tylko na parę minut gry. A teraz jest na równi z innymi.
– Ale tak samo się cieszę, jak widzę dziewczyny, które już odeszły z drużyny, grające w koszykówkę na podwórku – deklaruje Adamczyk. – Bo wiem, że one kiedyś przyprowadzą do nas swoje dzieci.
I tu dochodzimy do pytania: tylko po co?
– Sport przynosi efekty zdrowotne krótkofalowe i długofalowe. Większość osób patrzy na te pierwsze: poprawa sylwetki, zmniejszenie masy ciała. A z punktu widzenia lekarskiego ważniejsze jest, że aktywność fizyczna wydłuża życie – wyjaśnia doktor Hubert Krzysztofiak, dyrektor Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej.
Chodzi o geny. Aktywność fizyczna promuje dobre geny, a jej brak aktywizuje geny odpowiedzialne za choroby. – Zwiększa się ryzyko zgonu wskutek chorób niedokrwiennych serca, nowotworowych, metabolicznych – mówi.
Ale po co sport dziecku? – To kwestia wyrobienia nawyków, które będziemy mieli w dorosłym życiu – wyjaśnia dr Krzysztofiak. – Ale nie tylko. Jeśli dziecko jest unieruchomione, w komórkach zaczyna się proces miażdżycowy.
A kiedy sport jest niezdrowy? – Kiedy w grę wchodzą patologie. Doping, brak odpowiedniej opieki medycznej, przesadne treningi. Jeśli myślimy o medalu za wszelką cenę, to jest to patologia. Trzeba umieć pogodzić się z tym, że organizm wyznacza granice, których przekraczać nie wolno.
Zdaniem trenera Kostyka sport uczy trzech rzeczy:
– wytrwałości w dążeniu do celu (to oczywiste w treningu);
– zdyscyplinowania (bo trzeba dbać o swoje dwa komplety strojów, własny bidon itp.);
– pewności siebie (na to akurat najlepszą historię ma trenerka Anna Bukis).
– Miałam zawodnika – opowiada trenerka – który przyszedł na treningi jako nieśmiały chłopiec. Mama mówiła, że wstydził się nawet iść sam do sklepu. Wygrał kilka razy w ważnych zawodach i stał się otwarty, towarzyski. Zwycięstwa dowartościowują. A porażki? Uczą pokory.
Przemysław Radkiewicz, trener lekkoatletyki, zauważa, że w tej dyscyplinie każdy może znaleźć konkurencję, w której będzie dobry. – Są skoki, biegi, rzuty. Każdy może odnosić względne sukcesy – wygrać mistrzostwa dzielnicy, miasta, powiatu, województwa, Polski. Albo sprawdzić, na którym miejscu jest w tym roku w tabelach w Polsce, bo lekkoatletyka jest bardzo wymierna.
Krzysztof mieszkał w małym mieszkanku z mamą, wujkiem i babcią alkoholiczką. Przyszedł na treningi jeszcze w podstawówce. Dostał się potem do liceum sportowego. – Na AWF już mu się nie udało zdać – opowiada Anna Bukis. – Ale uciekł z patologii. Wiem, że został przy sporcie, widzę go czasem przy organizacji na biegach ulicznych.
Nie zawsze się tak uda. Trenerka: – Pamiętam Ewelinę, ładna blondynka z II klasy gimnazjum, zdolna. Rodzice pili, miała kuratora. Chciała iść do liceum, na AWF. Pojechała z nami na obóz sportowy, ale bardziej ciągnęło ją do miejscowych chłopaków niż na treningi. Odeszła z klubu. Widziałam ją na ulicy jeszcze przed maturą, była w ciąży.
Trener Kostyk: – Wielu chłopaków, z którymi razem trenowaliśmy piłkę, rzuciło granie, poszło w alkohol, dziewczyny, sprawy kryminalne. Jedni dziś siedzą, paru nie żyje. Ci, którzy grają, od małego funkcjonują w grupie, uczą się dokonywać potem lepszych wyborów w życiu.
– W sporcie można rozładować emocje i wszystko jest pod kontrolą. A na ulicy różnie bywa – zauważa Ewa Paulinek, kierowniczka drużyny koszykarskiej dziewcząt S93BF.
Negatywne emocje rozładowuje się tak: sfauluje się kogoś, popchnie, podbiegnie się ostro wzdłuż boiska, kopnie piłkę, krzyknie. Za przeklinanie są karne pompki. Pozytywne: poklepie się koleżankę, przybije z nią piątkę, skacze się z radości po zwycięstwie.
Zdaniem Małgorzaty Sielańskiej, psycholożki z krakowskiej AWF, sport to nauka zdrowej rywalizacji, ale nie od początku. Małe dziecko porażka może zniszczyć – zaczyna myśleć: nie nadaję się, jestem kiepska. Dlatego sport wtedy powinien być raczej zabawą ruchową, źródłem radości.
– Porównywanie się powinniśmy wprowadzać u dzieci starszych, około 13. roku życia – wyjaśnia Sielańska. – Nie musi to oznaczać porównywania się z innymi, tylko np. ze sobą sprzed roku.
Uważa, że każdemu dziecku ruch jest potrzebny do rozwoju. Ale jak zachęcić te, które nie lubią się ruszać?
– Nic nie działa lepiej niż przykład własny. Inaczej jest niż w tym dowcipie o kaznodziei, który mówi: „Róbcie tak, jak wam mówię, a nie tak, jak ja sam czynię”.
Trenerki koszykówki narzekają, jak ciężko na lekcji wuefu dziewczynę w wieku dojrzewania namówić chociażby na zrobienie przewrotu w przód. Gwałtownie zmieniają się proporcje ciała i nastolatki wstydzą się gorszej koordynacji – przed kolegami, koleżankami, przed sobą.
A klub to inny świat.
– W szkole każda pracuje na własny rachunek. Lekcje są dzielone na grupy albo łączone z innymi klasami, kompletny miszmasz. A w klubie mają jeden wspólny cel, do którego dążą – zauważa Milena Adamczyk.
– W szkole każda ma swoją rubrykę w dzienniku. A w lidze jest jedna tabela wynikowa – dodaje trenerka Sylwia Cieślak.
– Na lekcjach są emocjonalne, zazdrosne, obrażają się – mówi Ewa Paulinek. – A tu się muszą dogadać, bo bez tego nie będzie sukcesu.
– Dlatego na obozie do jednego pokoju dajemy te, które się najmniej lubią. W szkole nie myśli się o takiej integracji – dorzuca Sylwia Cieślak.
– Na obozie łazimy po górach – opowiada Ewa Paulinek. – Niektóre płaczą, siadają na kamieniu, jedna się raz położyła na ziemi. Mówią, że nie pójdą dalej. Ale wstają i idą. Po takiej wycieczce każda wie, że może zrobić wszystko.
– Mówi się, że „w życiu możesz zrobić dobry make-up i oszukać wszystkich” – kończy Sylwia Cieślak. – Chociażby w szkole – prace domowe odrabia się przez Ctrl+C, Ctrl+V. A sport jest prawdziwy: nie potrenujesz, to nie zdobędziesz.
Chłopaki szukają w trenerze autorytetu. – 14-latki radzą się, co zrobić, jak się pokłócą z dziewczyną. 15-latki – do jakiej szkoły iść – opowiada trener Kostyk. – A 16-letni chłopcy pytają o antykoncepcję, bo zaczynają współżyć z dziewczynami. Początkowo byłem zszokowany, ale kogo oni mają zapytać? W szkole się boją, bo tam się stawia stopnie, a przeciwko domowi się właśnie buntują.
– Rodzice zapisują dzieci, żeby mieć czas dla siebie – mówi Kostyk. – Matka idzie na kawę z koleżanką, ojciec na spotkanie, a dzieciak ma wszechstronny rozwój. Ja też wolę, żeby rodzic zostawił u mnie dziecko na półtorej godziny i poszedł. Bo jeśli siedzi obok, to dziecko nie koncentruje się na treningu, tylko na rodzicu.
Pierwszy powód to nadmierna ambicja rodzica. Chce na siłę zrobić z dziecka mistrza, którym sam nie został.
– To nic złego, jeśli dzieciak rzeczywiście chce grać – uważa trener Kostyk. – Gorzej, gdy ojciec ma więcej zapału od syna. Drze się na dzieciaka w czasie gry, krytykuje go. Staram się odsyłać wtedy rodziców na trybuny, uciekam z treningiem na drugą stronę boiska.
– Dzieci powinny trenować możliwie wszechstronnie – dorzuca dr Krzysztofiak. – U 14-, 15-latków mamy okres przygotowania ogólnego, u 18-, 19-latków przygotowanie ukierunkowane, a dopiero powyżej tego wieku przygotowanie specjalistyczne. Trenerzy, którzy chcą szybko osiągnąć sukces, od razu wprowadzają intensywny trening specjalistyczny. Mają mistrza świata juniorów. I koniec, nie idzie za tym dalszy rozwój.
– Najgorszy jest trener, który nie spełnił się jako zawodnik – kończy Anna Bukis. – Wtedy zaczyna mu chodzić tylko o sukces. A dziecko się w tym gubi.
I to jest drugi powód do rezygnacji z treningów: kiedy trener chce zrobić z dziecka mistrza, którym sam nie został.
Kampania pod hasłem „OdWAŻsię” jest realizowana wspólnie przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego i „Gazetę Wyborczą”. Jej celem jest propagowanie wiedzy na temat zagrożenia dla zdrowia, jakim są nadwaga i otyłość.
– Integralną częścią odchudzania jest ruch. Dziś dzięki technologii łatwo rejestrować, ile kalorii spalimy, uprawiając jakąś aktywność fizyczną: bieganie, nordic walking czy rower. Wystarczy aplikacja na komórkę albo inteligentny gadżet. Dobrym sposobem mierzenia codziennej aktywności są „inteligentne opaski". Jest ich na rynku wiele. Każda z nich liczy wykonywane przez nas codziennie kroki, a niektóre są w stanie także pokazać nasze zaangażowanie w inne dyscypliny sportu np. jazdę na rowerze czy pływanie. Jedyny minus tych urządzeń to konieczność ładowania ich co kilka dni. Dla aktywnej osoby są one jednak nieocenioną pomocą. Wynik zmotywuje nas bardziej niż codzienne stawanie na wadze – zapewnia wicemarszałek Michał Gramatyka, który sam już wielokrotnie się odchudzał.
Kampania „OdWAŻsię” ma zachęcić do zmiany nawyków żywieniowych i większej aktywności fizycznej w sytuacji, kiedy polskie dzieci tyją najszybciej w Europie z powodu złego sposobu odżywiania się i małej aktywności fizycznej.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze