Okoliczności, w jakich graduał uległ rozproszeniu, do dzisiaj pozostają nieznane. Dzięki czujności muzealników udało się zapobiec sprzedaży dwóch kart tej cennej księgi. Teraz stanowią bezcenny eksponat raciborskiego muzeum

W grudniowej ofercie z roku 2004 londyński dom aukcyjny Sotheby´s, jeden z największych graczy na rynku dzieł sztuki, wystawił dwie karty późnośredniowiecznego graduału, czyli księgi liturgicznej zawierającej śpiewy mszalne. Ich proweniencję określono jako śląską, pochodzić miały z klasztoru Dominikanów w Oświęcimiu, cena wynosiła 4000-6000 funtów.

Akcja jak z sensacyjnego filmu

Katalog aukcji przeglądała Dorota Gabryś z Zamku Królewskiego na Wawelu, która nabrała wątpliwości odnośnie do proponowanego pochodzenia obiektów i skontaktowała się z pracownikami Muzeum Śląska Cieszyńskiego, ci z kolei powiadomili Jerzego Gorzelika i Bogusława Czechowicza. Ostatecznie na podstawie przedwojennych badań niemieckiego historyka sztuki Ernsta Klossa i jego książki „Die Schlesische Buchmalerei des Mittelalters” udało się zidentyfikować obie karty jako pochodzące z jednego z zaginionych manuskryptów ze zbiorów parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Raciborzu.

Fot. Maciej Jarzębiński / Agencja Wyborcza.pl

Odkryciem zainteresowano Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które podjęło starania o wstrzymanie licytacji i zwrot przedmiotów. Po trwających pół roku negocjacjach, 20 czerwca 2005, zabytki – przez Brukselę i Warszawę – wróciły do Raciborza, gdzie jako depozyt kościoła farnego eksponowane są do dziś w miejscowym muzeum.

Okoliczności, w jakich graduał uległ rozproszeniu, pozostają nieznane. Mógł zostać wywieziony przez Niemców w głąb Rzeszy już w roku 1942 lub nieco później (na co wskazuje fakt, że oferent Sotheby’s wcześniej nabył obiekty na aukcji w Hamburgu) bądź dopiero w marcu roku 1945, gdy w mieście grasowały oddziały Armii Czerwonej.

Księga – zawierająca w pierwotnym stanie 166 stron, z których 19 zdobionych było inicjałami z różnorodnymi przedstawieniami oraz stylizowaną wicią roślinną – trafiła do parafialnego archiwum prawdopodobnie w wyniku sekularyzacji na początku wieku XIX, gdy konwent raciborskich dominikanów, czyli pierwotne miejsce przechowywania księgi, został rozwiązany. Skąd wiadomo, że właśnie z tym zgromadzeniem należy łączyć zabytek? Odpowiedź kryje się na szczęśliwie odzyskanej karcie numer 40, gdzie w górnym lewym narożniku iluminator umieścił postać zakonnika w charakterystycznym białym habicie.

Fundator klasztoru Mieszko II Otyły

Konwent ten sprowadził do Raciborza książę Mieszko II Otyły. Ten sam, którego niechlubny odwrót z pól legnickich przyczynił się do zwycięstwa Mongołów w 1241 roku – i uposażył hojnie kwotą 200 grzywien srebra. Mnichów wspierał również jego następca Władysław Opolski, który wystawił właściwy dokument fundacyjny oraz podarował ziemię pod zabudowania klasztorne. Byli zatem obydwaj dobrodziejami klasztoru, którym również późniejsze pokolenia dominikanów okazywały wdzięczność i przywiązanie, między innymi poprzez zamówienie – 250 lat po śmierci darczyńców – odpowiedniego programu ikonograficznego omawianego graduału.

Bogusław Czechowicz postrzegał ów element „historyzmu” jako przypomnienie współcześnie panującym książętom o rodzinnej tradycji opieki nad tym właśnie zgromadzeniem, które w początkach XVI w. konkurowało z nowo przybyłymi obserwantami. Pewnym jest, że raciborscy mnisi, modląc się – a właściwie wyśpiewując strofy – czynili to również w imieniu dawnych fundatorów. Jest to szczególnie widoczne na karcie z numerem 34, gdzie głosami mniszego chóru Mieszko II Otyły zwraca się w kierunku Maryi-pośredniczki, trzymając banderolę z napisem „Mesco dux et fundator vocatus qui hunc librum tibi x pe (Christe) lego”, czyli „Mieszko, książę i fundator wezwany, który tę księgę tobie Chryste odczytuje”.

Karty graduału z Raciborza
Karty graduału z Raciborza  GRZEGORZ CELEJEWSKI

Jego osobę dookreślają zbroja, stojący w pobliżu giermek z hełmem oraz tarcza herbowa ze złotym górnośląskim orłem na niebieskim polu. Adorowana przez księcia na klęczkach Madonna Apokaliptyczna przedstawiona jest w glorii promienistej, z księżycem pod stopami w formie tzw. maski lunarnej – typie popularnym około roku 1500. Ponad nimi, u samego szczytu karty znajdują się przedstawienia Mojżesza i Izaaka, pomyślane być może jako starotestamentowe prefiguracje Chrystusa. Wygląd karty odpowiada opisowi Ernsta Klossa, badacz pominął jednak dość problematyczny obraz na marginesie u dołu strony: mężczyznę we współczesnym stroju wraz z towarzyszącą mu czaplą – do przedstawienia tego jeszcze wrócimy.

Modelowy dominikanin i muzykujące anioły

Druga z kart zawiera w rozbudowanym inicjale „P” scenę adoracji Dzieciątka przez Maryję i Józefa, w niższej strefie zaś prawdopodobnie scenę ich zaślubin. Okalającą grupę banderolę pozostawiono bez napisów identyfikujących, jednakże teoria, jakoby miała być to rodzina Mieszka II Otyłego, jest bezpodstawna. Tuż obok umieszczono postać anonimowego (modelowego?) dominikanina, poniżej natomiast „wplecione” w rozbudowaną wić roślinną muzykujące anioły wraz z grającym na harfie królem Dawidem.

Przedstawienia przy dolnej krawędzi karty opisał Kloss jako „nagiego mężczyznę na lwie, Grzech Pierworodny i wiele innych”. Ów mężczyzna to najpewniej biblijny Samson, który miał zabić zwierzę gołymi rękoma (iluminator raciborskiego graduału nie pozostawił niedopowiedzeń). Figurę tę interpretuje się jako symbol poświęcenia boskiego namaszczenia w imię zmysłowych żądz: bohater ten zginął, ponieważ zaufał kobiecie. Ten sam błąd popełnił Adam – moment zerwania rajskiego owocu przez niego i Ewę przedstawiono tuż obok na złotym tle w obramowaniu z wici roślinnej. Średniowieczny topos mocy niewieściej cieszył się w późnym średniowieczu popularnością, jednak motyw Pierwszych Rodziców może występować na karcie także w ramach prostszego skojarzenia: narodzony Jezus jest nowym Adamem, a jego matka nową Ewą, razem bowiem umożliwili odkupienie grzechów.

Omawiane postaci najpewniej stanowiły część programu zaakceptowanego przez zleceniodawców graduału, jednak poza kontraktem, a także poza uwagą Klossa pozostały zaklasyfikowane przez niego jako „inne” bądź w ogóle pominięte przedstawienia: mężczyzna z czaplą na karcie numer 34 oraz wspierający się na lasce kot z zarzuconym na plecy workiem z drugiego arkusza.

Ważna rola marginesów

Jak zwrócił uwagę Michel Camille, dla ludzi średniowiecza marginesy były przestrzenią transformacji i paradoksu, miejscem, gdzie społeczne konflikty mogły być w prześmiewczy sposób komentowane.

Owa „wolna” strefa znajdowała się najpewniej poza zamawianym/kontrolowanym tekstem i obrazem, dlatego rozumienie genezy przedstawień wymaga znajomości kontekstu. Najprawdopodobniej stanowiły one autorski „dodatek”, którego znaczenie wymyka się historykom sztuki i w efekcie uznaje się je za niepasujący do całości „wybryk”, który wygodniej przemilczeć. Nieoficjalne marginesy ksiąg przedstawiają to, co funkcjonowało na obrzeżach rzeczywistości w sposób satyryczny jako „antymodel” i w ramach odwróconego porządku rzeczy: namiętności stanu duchownego, ofiary polujące na myśliwych, zwierzęta parodiujące ludzi i wiele innych.

Kot z raciborskiego graduału przedstawiony jako pielgrzym może być karykaturą ruchu pątniczego (podobnie jak parada bestii na portalu kościoła św. Piotra w Aulnay-de-Saintonge); mężczyzna zaczepiający czaplę zaś typem rodzajowej scenki zaobserwowanej w naturze. Niewykluczone również, że między przedstawieniami na marginesach istniał osobny ciąg znaczeń biegnący przez wszystkie karty – oparty być może na skojarzeniu dźwiękowym – którego dziś nie jesteśmy już w stanie zrekonstruować.

Istnieje jednak szansa na poznanie dalszych stron raciborskiego graduału. W Muzeum Okręgowym w Sieradzu przechowywane są cztery (!) karty księgi tworzące porządek z kartami „londyńskimi”, dwie z nich zawierają sygnaturę iluminatora. Przynieść je miał do placówki tuż po wojnie mężczyzna w wojskowym mundurze. Miejmy nadzieję, że w tej historii pojawi się w przyszłości więcej szczęśliwych wątków.

Komentarze