Wiedzę o nich zawdzięczamy w głównej mierze Bronisławowi Piłsudskiemu, starszemu o rok bratu Józefa, zesłanemu na 15 lat katorgi za udział w udaremnionym zamachu na cara. To na rosyjskim Sachalinie – wyspie więzieniu, a później japońskiej Hokkaido (po ajnusku „Ezo”) – prowadził on swoje badania, które od niedawna stanowią źródło inspiracji dla tych, którzy walczą o pamięć o Ajnach Piłsudskiego.
Piłsudski sporządził obszerną dokumentację, szczegółowo opisał ich codzienność, jak mieszkali, co jedli, jak łowili ryby i na co polowali, co robili, by przetrwać. Za pomocą fonografu nagrywał ajnuskie modlitwy i fotografował wielkoformatowym aparatem. Zbierał ajnuskie sprzęty.
Żyć Ajnom nie było łatwo. Antropologiczni i kulturowi odmieńcy, niepodobni ani do Japończyków, ani do żadnego innego ludu Dalekiego Wschodu, krępi, nadmiernie owłosieni, których mowy nikt nie rozumiał, a nawet nie przeczuwał znaczenia wypowiadanych przez nich słów, wypierani byli z zajmowanych przez siebie brzegów rzek i Oceanu Spokojnego tak przez Rosję, jak i Japonię. Nim właściwie kultura Ajnów przestała istnieć, doświadczyli oni bezwzględnej akulturacji i okrucieństwa. Utracili swoją ziemię i język.
To był starożytny lud łowiecko-zbieracki. Piłsudski zbliżył się do nich, poruszony ich niepewną przyszłością i biedą. Uczył ich dzieci rosyjskiego, a one jego ajnuskiego, leczył głównie chininą, co i tak stanowiło nieocenioną pomoc, demonstrował, jak sadzić ziemniaki, które w większym stopniu mogłyby uchronić ich przed głodem, pokazał, że solone ryby dłużej nadają się na posiłek, zakładał szkoły. Przez dzielących z nim niedolę zesłańców bywał nazywany królem Ajnów.
Nieco ponad pół wieku później Shigeru Kayano – pierwszy i jak dotąd jedyny parlamentarzysta japoński ajnuskiego pochodzenia – by dać świadectwo istnienia Ajnów w monoetnicznym z założenia, kulturowym krajobrazie Japonii, swoje parlamentarne wystąpienia wygłaszał po ajnusku.
Autor książki, stanowiącej dziś swoisty przewodnik po nieistniejącym już w naturalnych warunkach świecie Ajnów, tak pisał we wstępie do swojego dzieła: „(...) nie chodzi tylko o opisanie życia Ajnów od wieków, ale o przedstawienie ich wielkiego wpływu na inne kwestie, takie jak etyka i kultura”. To ta myśl, która wiąże się z przyświecającą muzealnikom w Żorach ideą opowiadania zwiedzającym o „polskim poznawaniu świata”, legła u podstaw projektu wystawy „Świat Ajnów. Od Bronisława Piłsudskiego do Shigeru Kayano”, którą oglądać można w żorskim muzeum do 11 listopada.
Widoczny na zdjęciu tama-say to chluba i duma ajnuskich kobiet. Przekazywały go sobie matki córkom i teściowe synowym. Ten duży, ozdobny element stroju na specjalne okazje i święta, szczególnie pożądany był podczas pogrzebów. Nie wiadomo, w jaki sposób zagościł w tradycji ajnuskiej. Kayano jego pochodzenie wywodził z Sachalinu.
Medalion – główną metalową część tama-say – nazywano sitoki. Z obu jego stron przymocowywano po dwa–trzy duże paciorki, a z czasem, gdy sznur się rozwarstwiał, doczepiano doń mniejsze. To podbijało wartość tama-say, gdyż najwartościowsze to te z dużą liczbą sznurków i nanizanych nań koralików. Jeśli brakowało materiału, by wykonać medalion wyłącznie z metalu, wykorzystywano pokrywki lakowanych naczyń, które inkrustowano cyną. Ze środka medalionu biło dla Ajnów „prawdziwe światło”. Podobnie jak mieczem mężczyzn, tak owym tama-say dekorowano zmarłe kobiety na czas uroczystości pogrzebowych. Jeśli któraś nie miała własnego, po prostu go pożyczano. Należało jedynie pamiętać, by zdjąć go tuż przed pochówkiem i oddać właścicielce.
Tama-say był niezwykle cenny. Ajnuski rozstawały się z nim jedynie w dramatycznych okolicznościach, np. by móc wykarmić rodzinę, w zamian za żywność.
W społeczności Ajnów kobiety cieszyły się dużym szacunkiem – w linii żeńskiej dziedziczony był nie tylko majątek, ale i pozycja społeczna. Uwagę w ich wyglądzie przykuwały rytualne tatuaże na twarzach i dłoniach, do których miały prawo jedynie one. Tatuowanie się to jeden z tych zwyczajów, których później zabronili im Japończycy. Z kolei ajnuskim mężczyznom zakazano noszenia bród. Z czasem Ajnowie przestali też chodzić w ubraniach z włókien wyrabianych z kory wiązu i nosić buty ze skór łososi. Zakazano im tradycyjnych sposobów łowienia ryb i polowań. W obawie przed represjami Ajnowie porzucali swój uświęcony tradycją sposób życia.
A żyli w niezwykłym związku z naturą. Szczególną czcią obdarzali niedźwiedzie, które odchowywane były w ich domach i traktowane jak członkowie rodziny. Ich najważniejszym świętem było i-y-omante, z którym wiązał się najważniejszy rytuał – odesłania duszy niedźwiedzia w zaświaty. Ale czcią obdarzali również drzewa. Wdzięczni za taki dar wierzyli, że rośliny i zwierzęta zostały podarowane ludziom przez bogów. Szczególne cechy przypisywali też sprzętom domowym, które traktowane były jak przyjaciele. Narzędzia, którym zawdzięczali pomoc w przetrwaniu, jeśli wykonał je ktoś dobry, wtedy zamieszkiwał w nich dobry duch; jeśli był to zły człowiek, to zło emanowało też z tego, co zrobił. Jeżeli jakiś sprzęt nie nadawał się już do użytku, Ajnowie rytualnie dziękowali mu za jego służbę i pozostawiali w spokoju do całkowitego jego rozkładu i zniszczenia.
O tym, jak wyglądały ajnuskie meble, sprzęty i narzędzia, wiemy od Kayano, który dokonywał ich rekonstrukcji w konsultacji ze starymi Ajnami z czasów mu współczesnych, którzy dzielili się z nim nie tylko wiedzą na temat konstrukcji i materiałów, ale także swoim holistycznym widzeniem świata i poczuciem sensu istnienia otaczającej nas przyrody. Ajnowie wierzyli w jej boskość.
Prezentowany na wystawie w Żorach tama-say to jeden z najcenniejszych eksponatów muzeum, datowany na ery Edo-Meiji, tj. lata 1860–1880, pochodzący z Hokkaido. Został wykonany ręcznie z metalu i szkła – średnica samego medalionu wynosi prawie 12,5 cm. Muzeum udało się go kupić w 2017 roku w jednym z brukselskich antykwariatów, w którym wystawiona została na sprzedaż część ajnuskiej kolekcji znanego amerykańskiego kolekcjonera Josepha G. Gereny.
„W 1935 roku moja babcia pożyczyła swój dziesięciostrunowy tama-say swojemu sąsiadowi – pisał Shigeru Kajano jesienią 1978 roku – niestety nikt nie pamiętał o wzięciu go z powrotem przed pochówkiem. Na przestrzeni wieków wielce zyskał on na wartości dla mojej babci, która oczywiście bardzo się zdenerwowała, niemniej jednak było czymś niewyobrażalnym, by ekshumować zwłoki w celu odzyskania medalionu. Po wielu przepłakanych dniach, w ramach rekompensaty, otrzymała skromną sumę pieniędzy, jednak wciąż miała za złe. Może kiedyś w przeszłości, gdy cmentarz zostanie przebudowany, tama-say babci odnajdzie się w blasku słońca”.
* Joanna Cyganek jest specjalistką ds. informacji w Muzeum w Żorach.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze