Do Chorzowa przyjeżdżam tak często, jak tylko się da
- Nie urodziłem się w Chorzowie, pochodzę z Piekar Śląskich. Mój dom stał 800 metrów od bazyliki. Mnie i siostrę wychowywała mama, byliśmy ubogą rodziną, w wakacje musiałem dorabiać, najczęściej na budowie - mówi Łukasz Zimnoch.
Do Chorzowa pojechałem po raz pierwszy, jak miałem 14, może 15 lat. W teatrze był koncert Ewy Demarczyk. Wyszedłem jak urzeczony, jej głos pulsował mi w głowie. Szedłem przez Chorzów wypełniony głosem Demarczyk. To moje pierwsze wspomnienie związane z tym miastem. Potem bywałem tu częściej. Jak wielu, zacząłem podróżować po świecie, ale zawsze bardziej ciągnęło mnie do tego, co lokalne, śląskie. Zacząłem poznawać Nikiszowiec, Giszowiec, Rybnik, Racibórz. Śląskie miasta i dzielnice są zbudowane w przemyślany sposób. Nie ma tu chaosu i przypadkowości, jest doskonale zaplanowana przestrzeń, sensownie wytyczone ulice, solidne ściany kamienic. Przypomniałem sobie o swoich młodzieńczych doświadczeniach z budowy. Myślałem, jakim cudem może być mur zbudowany ludzką ręką, że jest to piękno proste, bez fajerwerków. Najlepiej widać to w Chorzowie. Choć mieszkam teraz w Rojcy, dzielnicy Radzionkowa, do Chorzowa przyjeżdżam tak często, jak tylko się da. Mam tu swoje ulubione knajpki, restauracje, a nawet bank. Lubię to miasto.
Wszystkie komentarze