Największa betlyjka na Śląsku powstaje w kościele św. Józefa w Zabrzu. Do przeniesienia najcięższej rzeźby - wykonanego w skali 1:1 wielbłąda - potrzeba co najmniej pięciu silnych mężczyzn. Kiedyś było jeszcze trudniej, ale okazało się, że wielbłąda można rozłożyć na części - odkręcić tułów, głowę i nogi.
O kościele św. Józefa w Zabrzu historycy sztuki mówią, że jest światłem malowany. Dominicus Boehm, wielki niemiecki architekt, zamiast na typowe dla wielu obiektów sakralnych zdobienia i malowidła, postawił na piękną ascetyczną formę. Surowe mury odmieniają się tylko raz w roku - w trakcie Bożego Narodzenia całą przestrzeń głównego ołtarza zajmuje olbrzymia betlyjka z figurami zwierząt i ludzi wykonanymi w skali 1:1.
Największy i najcięższy jest wielbłąd. Waży co najmniej ćwierć tony, ale kilkadziesiąt lat temu, zanim drewno, z którego został wyrzeźbiony, wyschło, był kilka razy cięższy. Żeby wnieść go po stopniach ołtarza, potrzeba czterech silnych mężczyzn i piątego, który ich asekuruje. Od wielbłąda większy miał być jeszcze słoń. Jednak Franciszek Masorz, który jest autorem większości rzeźb z zabrzańskiej betlyjki, zmarł zanim zdążył go zrobić.
Przy montowaniu zabrzańskiej szopki przez tydzień pracuje kilku ludzi, wśród nich emerytowany górnik, pracownik samorządowy i specjalista z dużej spółki informatycznej. Co roku coś ulepszają. Najtrudniejszym wyzwaniem było wciągnięcia pod sklepienie kościoła olbrzymiego tła - wymagało sprawności fizycznej i dobrej koordynacji.
55-letni Jan Świderski, emerytowany górnik, jest w parafii św. Józefa kościelnym. Młodszy od niego o dziewięć lat Jacek Dymkowski jest pracownikiem samorządowym w Gliwicach. Trzej najmłodsi, Ryszard Marszałek, Arkadiusz Kozioł i Marian Zdziebło, jeszcze nie mają czterdziestki.
Wszystkie komentarze