Dzieło mówi o autorze! Autoportret, czyli wizerunek własny twórcy, to dzisiaj nie tylko dosłowny, werystyczny wizerunek portretowanego, ale i negujący zasady realizmu, akcentujący emocje i ducha artysty krajobraz – tło. Witkiewicz, który co najmniej 73 razy powracał do tego tematu w technice suchego pastelu, był jednym z prekursorów tej koncepcji.
Nowe horyzonty otwarły nowe techniki, takie jak fotografia czy film. Skwapliwie wykorzystał to Witkacy, który autoportrety – oprócz stosowania klasycznej techniki suchego pastelu czy rysunku – wykonywał jako fotografie bądź też zamykał je w swych tekstach literackich. Vitcatius – podobnie jak współcześni mu dadaiści i surrealiści, a także twórcy kręgu Neue Sachlichkeit (Nowej Rzeczowości) – traktował autoportret wykonany w technice fotografii nie tylko jako nowość techniczną, ale też jako integralną część warstwy treściowo-znaczeniowej dzieła.
Obraz jest jednym z trzech ostatnich znanych nam autoportretów Witkacego. Cóż w nim frapującego i ciekawego? Czy to tylko efekt przekazu internetowego, gdzie jest m.in. ilustracją w wideoklipach ballad śpiewanych przez Jacka Kaczmarskiego oraz Przemysława Gintrowskiego poświęconych Witkiewiczowi? Czy można powiedzieć, że stał się jedną z ikon – symboli dramatycznej legendy autora dzieła? Piszący o nim historyk sztuki staje zatem przed wyzwaniem, czy skoncentrować się na anegdocie, czy też pokazać różnoraki kontekst, w jaki wpisuje się dzieło.
Temat nie był obcy Witkiewiczowi. Wracał do niego wielokrotnie, budując każdy ze swych autoportretów na zasadzie kontrastu: wizerunek – pozytyw, tło – negatyw. Ilustrowały to rygorystyczne zasady kompozycji, operowanie konturem, który dopełnia kolor. Kolorystyka – beże, błękity, zielenie, żółcie, czernie dopełnione akcentami czerwieni i biel – podkreśla budowę i metafizykę treści dzieła. Artysta wykorzystał doświadczenie lektury, m.in. opowiadania Romana Jaworskiego „Trzecia godzina” z 1908 r., ale też groteskowej, acz w klimacie ars moriendi sztuki Witolda Wojtkiewicza. To, co inne i nowe w nim, to krajobrazowe tło, będące trawestacją krajobrazu industrialnego. Motyw ruin, a raczej elementy architektoniczne, nie były obce twórczości Witkacego. Przykładem może być powstały w 1924 r. portret Jadwigi Pstrąż-Strzałkowskiej „La Flaconi na tle »miasta z bajki«”. Już wtedy artysta poznał poglądy Ernsta Kretschmera, którego słowa: „Za tą wspaniałą fasadą były już tylko ruiny” wielokrotnie cytował. Stąd też portret ten, reprezentujący typ A firmy portretowej, tchnie tak charakterystycznym irracjonalizmem i dualizmem emocjonalnym.
Pastel powstał 24 czerwca 1938 r., o czym informuje data będąca elementem sygnatury autorskiej. Pozostałe jej elementy to skróty odnoszące się do „Regulaminu Firmy Portretowej S.I. Witkiewicza” z 1925 r.: (T.B) – czyli typ B, określany jako „bardziej charakterystyczny, jednak bez cienia karykatury. Robota bardziej kreskowa niż typu A. Z pewnym odcieniem cech charakterystycznych, co nie wyklucza „ładności” w portretach kobiecych. Stosunek do modela obiektywny”. [P+2 NP1] – to z kolei informacje, iż w okresie, kiedy powstawał obraz, twórca na przemian palił papierosy i nie palił (z określeniem liczby dni lub miesięcy).
Kiedy powstawał ten „Autoportret”, autor przebywał po raz kolejny w Katowicach. Pobyty te były efektem znajomości z Marią i Ignacym Grabskimi czy korespondencji z Tadeuszem Michejdą. Czas, kiedy powstał wraz z 15 innymi pracami, to okres kolejnej burzy w relacjach Witkacego z Czesławą Oknińską-Korzeniowską, którą znał od 1929 r., a była jedną z życiowych partnerek artysty. Były nimi m.in. Eugenia Dunin-Borkowska, Jadwiga Janczewska, Jadwiga Unrug-Witkiewicz i Eugenia Wyszomirska-Kuźnicka. Wszystkie zostały uwiecznione w twórczości i pamięci o Vitcatiusie. Przykładem tego jest „Asymetryczna Dama”, czyli 26 portretów Eugenii Wyszomirskiej, dzisiaj w kolekcji Muzeum Historii Katowic. Cykl ten doskonale ilustruje znaczenie deformacji w sztuce Witkacego – pierwiastka awangardy w jego stylu. „Autoportret”, tak jak „Asymetryczna Dama”, pokazują także maestrię autora w wykorzystaniu właściwości techniki i papieru, czyli podobrazia.
Autoportret ujęty statycznie neguje krajobraz, dynamiczny – akcentuje warstwę ekspresji, symboliki dzieła. Jest to zapewne odzwierciedleniem relacji Witkacego z Korzeniowską, których opis odnajdujemy dzisiaj w korespondencji, jaką prowadzili z Hansem Corneliusem, niemieckim filozofem. Witkiewicz w liście do Corneliusa z 18 marca 1939 r. pisał m.in.: „Moje nerwy już są stargane i czuję starość. Życie miałem za bardzo intensywne i nigdy się nie oszczędzałem. Muszę to teraz odpokutować. (…) Katastrofa światowa przybliża się coraz bardziej. Czy się po niej jeszcze odnajdziemy – jest wątpliwe”. Czy może być coś bardziej znamiennego w zrozumieniu losu artysty i jego ostatnich dzieł, np. „Autoportretu” z 24 czerwca 1938 r., „Portretu Heleny Lisińskiej i Jana Gadomskiego na tle płonącego miasta” (8–11 sierpnia 1939 r.)?
16 prac było pomyślanych jako dar dla Korzeniowskiej. Konflikt z nią sprawił jednak, że Witkacy przekazał wszystko Tadeuszowi Dobrowolskiemu do zbiorów Muzeum Śląskiego. Z tego daru ocalały z pożogi wojny tylko trzy obiekty, w tym omawiany autoportret.
Los ponownie połączył artystę i Czesię, jego miłość, we wrześniu 1939 r. Wspólnie opuścili Warszawę, a 18 września podjęli próbę samobójstwa, w efekcie której Witkacy zginął, a jego towarzyszka przeżyła. Tak to spełniła się filozoficzna i artystyczna dualistyczna wersja świata twórcy – „jedności w wielości” – zbudowanego z Istnień Poszczególnych, którego kresem „Śmierć (…) jednak jedna dla nich obojga”.
A skąd śląskie fascynacje Witkiewicza? Sądzić można, że to nie tylko spotkania ze Ślązakami na tatrzańskich wędrówkach. Było to poznanie obcego dotychczas polskim artystom, niezrozumiałego, pełnego sprzeczności krajobrazu industrialnego Górnego Śląska. Witkacy, Bronisław Wojciech Linke (cykl „Śląsk”, 1934), Rafał Malczewski (cykl „Czarny Śląsk”, 1934), Stanisław Szukalski („Portret wojewody Grażyńskiego”, 1934) stworzyli własną, indywidualną wizję tej przestrzeni.
Dzisiaj „Autoportret” to wizytówka sztuki XX w. Witkacy był mistrzem łączenia tego, co określamy mianem TRADYCJI, z tym, o czym mówimy jako o AWANGARDZIE. I to jest wyzwaniem dla każdego muzeum, które kreuje sztukę dzisiaj.
* Autor jest historykiem sztuki, pracuje w Muzeum Śląskim w Katowicach.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze