Lodowisko przy Spodku
Jestem wielkim fanem hokeja i nawet myślałem, żeby zostać hokeistą. Nic z tego jednak nie wyszło, bo na łyżwach bardziej się przemieszczam, niż jeżdżę, więc kij bardziej służyłby mi do podpierania, a nie strzelania goli. Oczywiście mógłbym stanąć na bramce, ale to mnie nie kręciło. Zdobyłem więc uprawnienia technicznego sędziego hokejowego i mogłem z boksu współpracować z arbitrami na tafli. Potem zrobiłem kurs spikera sportowego i przez kilka sezonów zajmowałem się spikerką na hokejowych meczach GKS-u Katowice.
To była fantastyczna zabawa, bo nie ograniczałem się do tylko do czytania składów i podawania strzelców bramek. To co wyprawiałem bardziej przypominało happening. Na przykład kiedy zepsuła się czyszcząca lód rolba, zabawiałem kibiców czytając im streszczenia kolejnych odcinków serialu "Klan". Razem z nimi jeździłem na wyjazdy, strasznie żyłem tym hokejem. Do dzisiaj pamiętam finał rozgrywek w 2002 r. kiedy katowicki klub prowadził w finale play-off z Unią Oświęcim 3 do 2 w meczach, żeby ostatecznie przegrać 3 do 4. Mistrzostwo Polski było wtedy na wyciągnięcie ręki.
W 2000 r. w Katowicach odbyły się hokejowe Mistrzostwa Świata ówczesnej grupy "B". Dzięki temu, że bawiłem się w spikerkę na GieKSie, zostałem opiekunem grającej na turnieju reprezentacji Anglii. Byłem człowiekiem od wszystkiego, organizowałem kawę, pilnowałem, żeby zawodnicy wszędzie dotarli na czas, byłem ich przewodnikiem i tłumaczem. Nie zorientowałem się jednak, że do moich obowiązków należy też zbieranie po treningu przepoconych strojów i wysłanie ich do pralni w hotelu Olimpijskim.
Na trzy godziny przed meczem Anglików z Estonią okazało się, że nie mają w czym wyjechać na rozgrzewkę. Byli strasznie na mnie wkurzeni, przegrali ten mecz. Do teraz żyję w ogromnym poczuciu winy. Wtedy zakolegowałem się z kilkoma angielskimi hokeistami, którym pokazywałem Katowice. Drużyna mieszkała w hotelu w Sosnowcu, więc po naszych eskapadach odwoziłem ich tam swoim białym maluchem. W trakcie przejazdów na mecze opowiadałem też Anglikom o historii miasta. Pewnego dnia, kiedy wjechaliśmy na rondo, chcieli mi zaimponować swoją wiedzą i krzyknęli, że mijamy pomnik "Trzech Amigos". Chodziło im o pomnik Powstańców Śląskich.
Wszystkie komentarze