Wieża ciśnień w Giszowcu i osiedle domów amerykańskich
Maluję od małego. Pierwsze pudełko akwareli otrzymałem od przyszywanej cioci Gabrieli Przyłudzkiej, nauczycielki plastyki. Zakochałem się w tych farbkach - dają możliwość wyczarowywania na papierze wspaniałych barw. Nigdy do końca nie wiem, jakie kolory mi wyjdą, jak zaczynam je ze sobą mieszać. To taki rodzaj artystycznej alchemii.
Sporo malowałem w szkole podstawowej i średniej. Na studiach trochę zarzuciłem to zainteresowanie na rzecz nauki, życia studenckiego i pierwszych koncertów z Beltaine.
Studiowałem filologię polską na Uniwersytecie Śląskim - najważniejsze więc stało się zgłębianie słów. I chociaż z językowego punktu widzenia teraz najbardziej związany jestem z kulturą Śląska, to pracę magisterską pod kierownictwem prof. Jana Malickiego pisałem z pamiętnikarstwa staropolskiego, a dokładniej różnych relacji z czasów powstania Chmielnickiego!
Po polonistyce wróciłem do malowania. Pracowałem - przez siedem lat - jako nauczyciel języka polskiego w Liceum nr 5 w Katowicach-Ochojcu i malowałem akwarele. Tym razem już nie hobbystycznie, a na poważnie. Pierwszą wystawę miałem w 2006 r., a więc trwa to już 10 lat. Pracę w szkole zakończyłem i teraz właściwie malarstwo to jest mój zawód, który pozwala się utrzymać.
Mam na swoim koncie ponad 1,3 tys. obrazów. Każdy z nich numeruję, więc wiem, ile już namalowałem! Przeważnie maluję Górny Śląsk, często Nikiszowiec. Czasem coś innego, bo muszę od tych pejzaży odpocząć i do nich zatęsknić. Teraz akurat pracuję nad akwarelami na temat Sycylii. Większość prac ma gdzieś w pejzażu - wyeksponowany albo specjalnie schowany - czerwony balonik. To taki rodzaj mojego artystycznego, alternatywnego 'podpisu', znaku rozpoznawczego.
Na wielu znajdują się też wszystkie wieże ciśnień zaprojektowane niegdyś przez braci Zillmannów: w Szopienicach, Giszowcu i Nikiszowcu. Zawsze fascynowały mnie te budynki - wyglądają jak z bajki. Dlatego je maluję. W moich wizjach w jednej mieszkają beboki, wokół innej jeżdżą chłopcy na kole, a obok jeszcze innej golfista próbuje trafić do dołka. Warto zaznaczyć, że ta w Giszowcu znajduje się obok zabytkowych willi wybudowanych w latach 30. XX w. dla urzędników amerykańsko-niemieckiej spółki Silesian-American Corporation. A nieopodal było też pole golfowe. Podobno jak dzieciaki z Giszowca odnalazły piłeczki, dostawały za nie od Amerykanów prawdziwe centy!
Wszystkie komentarze