Miłosz Borycki - Miuosh - muzyk
Katowice to jest miasto, w którym się wychowałem i w którym mam okazję wychowywać młodszych ludzi swoją muzyką. Największą wartością Katowic i Śląska są ludzie, a nie to wszystko, co dookoła nich tu powstaje. Gdyby nie ludzie, to przykładowo ulica Mariacka tak by nie wyglądała, i nawet wiem, którzy ludzie tu zaczynali. Miałem okazję być obok nich, widziałem, jak to wszystko funkcjonuje. To się gdzieś przeciera i przecina, i to jest normalne - te płaszczyzny miejskie i płaszczyzny ludzkie. To jest bardzo fajne, że ci ludzie potrafią zadbać o to, żeby te płaszczyzny nabierały innych barw, kolorów, niż miały jeszcze 15 lat temu. To nadało miastu drugą duszę i drugą moc.
Gdyby nie Mariacka, to nie byłoby mnie w NOSPR-ze. Sala NOSPR-u nie tylko dla mnie jest czymś szczególnym, bo i dla Radzimira [Dębskiego - kompozytor muzyki filmowej i rozrywkowej, dyrygent] jest czymś wyjątkowym - on uważa, że to jest najładniejsza sala koncertowa, jaką widział, a widział ich naprawdę dużo. Mówi, że jest ładniejsza od tej Walt Disney Concert Hall w Los Angeles. Jest na pewno jednym z najfajniejszych obiektów związanych z muzyką w kraju. Dla mnie bardziej naturalnym środowiskiem jest nie balkon prywatnego mieszkania na Mariackiej, ale koncert w przestrzeni miejskiej; jest czymś zupełnie normalnym, niczym nie szokującym. Jak się wychodzi na salę koncertową NOSPR-u i widzi się przed sobą sześć czy siedem pięter ludzi praktycznie w pionie, nastawionych na słuchanie twojej muzyki, to jest to coś wyjątkowego.
Pierwszy koncert na Mariackiej był w 2013 roku, kiedy zagraliśmy, chyba jedyny raz, pełną wersję, od lewej do prawej koncertową, nieoficjalną, bo nigdy nie graliśmy z Jankiem [Jan 'Kyks' Skrzek - muzyk, kompozytor bluesowy] takiej wersji 'Piątej strony świata'. Był z nami na scenie, grał i było super śmiesznie, zawsze z nim było śmiesznie. To, że trafiłem do Janka do domu, było dla mnie bardzo ważne; poznaliśmy go i mieliśmy okazję zrobić razem ten kawałek. To było bardzo indywidualne, bo tylko ja i Janek braliśmy w tym udział.
Nie przypuszczałem, że kiedyś w miejscu, gdzie stoją 'te' panie, będzie scena, a przed nią osiem tysięcy ludzi, którzy będą czekali, aż coś dla nich zagramy. To było fajne, że tyle lat oglądałem to miasto z innego kąta, a te parę metrów różnicy w wysokości i publiczność powaliły mnie na łopatki. To było najsympatyczniejsze, poza NOSPR-em, koncertowe doświadczenie.
Prywatne, najgorsze wspomnienia z tego miasta wiążą się z tym, że nie pamiętam, nie potrafiłbym zliczyć, ile razy ktoś mnie tutaj okradł, jak byłem mały. Ile razy zabrano mi czapkę, pieniążki, grę na PlayStation przed giełdą komputerową na Załężu, jak jeszcze nie było Punktu 44. Jak na Mariackiej był pierwszy chyba skateshop, to nie umiałem do niego dotrzeć bez rodziców. Byłem młody i byłem łatwym kąskiem dla niektórych, więc gdyby nie tata, to nie kupiłbym sobie nigdy szerokich spodni. Bardzo mnie to irytowało, takie zmobilizowane grupy młodych ludzi nastawione na łatwą 'pracę zarobkową' kosztem małego grubaska, czyli mnie.
Wszystkie komentarze