Dostaję maile ze zdjęciami od szczęśliwych rodziców, to jest zawsze bardzo miłe. Często polecają potem klinikę kolejnym parom - mówi lekarz medycyny Krzysztof Kopiec, ginekolog-położnik z kliniki leczenia niepłodności Gyncentrum w Ostrawie.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Ewa Furtak: Czy odmawianie ludziom prawa do możliwości skorzystania z zabiegu in vitro jest moralne?

Lekarz medycyny Krzysztof Kopiec: Posiadanie dziecka jest najwyższym dobrem. Nie powinno się ludziom odbierać prawa do spełnienia tego marzenia. Moim zdaniem zabiegi in vitro powinny być dofinansowywane z budżetu.

Ale w Polsce atmosfera wokół in vitro jest teraz niestety taka, a nie inna. Nie sprzyja tym, którzy chcieliby się poddać takiemu zabiegowi.

– Jeśli chodzi o in vitro, to ja nie żyję już polskimi realiami. Nawet niespecjalnie jestem zorientowany, jakie dokładnie mamy teraz w tej kwestii przepisy w naszym kraju. W Gyncentrum pracuję już od trzech lat, w codziennej pracy w Ostrawie stosuję się do czeskich przepisów.

Zawsze chciałem zajmować się in vitro, uczyć się tego, ale w Polsce nie było na to szansy. Wysłałem kilka moich pacjentek mających problem z zajściem w ciążę właśnie do Gyncentrum, przyjechałem też tutaj na drzwi otwarte. Potem zdarzyło się, że lekarz, który zajmował się pacjentkami z Polski, odchodził akurat do innej kliniki. Zaproponował, żebym w Gyncentrum został jego następcą.

W Czechach pomoc mogą otrzymać także te kobiety, które mają mniejsze szanse na powodzenie zabiegu u nas, w Polsce.

– Tak, to pacjentki z niską rezerwą jajnikową. Spada ona wraz z wiekiem kobiety. Niska rezerwa może oznaczać konieczność pobrania i zamrożenia komórek jajowych, by móc później wykorzystać je w procesie leczenia. Trzeba to zrobić, zanim wyczerpie się naturalna rezerwa jajnikowa kobiety.

W Polsce można pobrać tylko sześć komórek jajowych. To w procesie leczenia może się okazać ilością zbyt małą, co może w pewnym momencie oznaczać konieczność skorzystania z komórek jajowych dawczyni.

W Czechach przepisy są inne. Tutaj nie ma takich ograniczeń co do ilości pobieranych komórek jajowych.

Czy w Czechach jest tak, że in vitro może się poddać każda kobieta? Nie ma tutaj żadnych ograniczeń? Na świecie zdarzają się przypadki, że rodzą dzieci 60-latki.

– Nie jest tak, że wszystko nam tutaj wolno, czeskie przepisy też nakładają pewne rygory. Są one zresztą bardzo racjonalne i pragmatyczne, chronią zarówno zarodki, jak i przyszłych rodziców. Zakazane są jakiekolwiek doświadczenia na ludzkich zarodkach. Kliniki mają obowiązek przechowywać zarodki przez dziesięć lat po upływie okresu, jaki został opłacony przez rodziców. Potem jedyne, co mogą z zarodkami zrobić, to oddać je do kremacji.

Takie racjonalne przepisy to według mnie jeden z powodów, dla których czeskim klinikom przybywa par z Polski. Ludzie po prostu chcą decydować o tym, co stanie się z ich materiałem genetycznym.

Pary korzystające z leczenia obawiają się np. sytuacji, gdy ich zarodki zostaną przeznaczone do adopcji, trafią do różnych par i potem w przyszłości rodzeństwo nieświadome swojego pokrewieństwa gdzieś się ze sobą spotka. Ewentualny związek takich osób niósłby za sobą bardzo groźne konsekwencje.

W Czechach przepisy chronią także prawa przyszłych dzieci. Precyzują np. bardzo dokładnie, do jakiego wieku kobieta może poddać się zabiegowi in vitro. Uważam, że wprowadzenie takich zasad jest bardzo dobre.

Oczywiście, można próbować zabiegu i u pięćdziesięcioparolatki, ale co będzie z jej dzieckiem za kilkanaście lat? Ona będzie już koło siedemdziesiątki, jej dziecko będzie dopiero nastolatkiem. Nie powinniśmy do tego dopuszczać. To jest nieetyczne.

Dawstwo komórek jajowych i nasienia jest w Czechach całkowicie anonimowe. Nie ma możliwości, żeby ktoś po latach zapukał np. do kogoś po alimenty. Uważam, że to jest także bardzo dobre rozwiązanie.

Zdążył już pan dobrze poznać czeskie przepisy? Czy nadal miewa pan wątpliwości?

– Jeśli mam jakieś wątpliwości, a po tych kilku latach pracy w Ostrawie mam ich coraz mniej, to pytam o radę albo czeskich lekarzy, albo oddziałowej, która pracuje już tutaj bardzo długo.

Niedawno miałem taką dosyć skomplikowaną sytuację. Mąż pacjentki zmarł, nim rozpoczęliśmy procedury związane z zabiegiem, ale zostało u nas jego zamrożone nasienie. Okazało się, że tutaj, w Czechach, nie można go ot tak sobie użyć, nie decydują o tym ani żona zmarłego, ani jego rodzina, decyzję musi wydać sąd.

Za in vitro w Czechach nasze pary muszą zapłacić.

– Tak, ale wszystko jest policzone pakietowo, nie ma tutaj żadnych ukrytych kosztów. Pacjentka i jej partner dostają informację, jakie procedury będą konieczne, wiedzą, ile za co będą musieli zapłacić.

Nie zdarza się, że potem nagle okazuje się, że muszą zapłacić jeszcze za badania laboratoryjne, kontrolę czy pierwszy transfer po stymulacji. Wszystko mają w cenie.

Czy może przypadek którejś z pacjentek jakoś szczególnie utkwił panu w pamięci? Jakiś sukces?

– Mamy pacjentki, w przypadku których wydawało nam się, że spełnienie ich marzeń o dzieciach będzie niemożliwe, a jednak udawało się. Tak było np. w przypadku położnej harującej na trzech etatach, palącej papierosa za papierosem i z mięśniakami macicy. A jednak się udało i z tego co wiem, jej ciąża przebiega jak najbardziej prawidłowo. Trzymam kciuki za szczęśliwy finał.

Dostaje pan zdjęcia od szczęśliwych rodziców?

– Tak, to zawsze bardzo szczęśliwy moment. Wiem też, że polecają naszą klinikę kolejnym parom.

Niepłodność staje się coraz większym problemem, nie tylko w Polsce zresztą. Z czego to wynika, że coraz więcej par musi się z tym borykać?

– Przyczyn jest wiele. Prowadzimy niehigieniczny tryb życia, narażeni jesteśmy na wszechobecne fale elektromagnetyczne oraz na chemiczne zanieczyszczenia, na które wrażliwi są zwłaszcza mężczyźni. Niepłodność to faktycznie coraz większy problem, a mam wrażenie, że niestety jest to problem ciągle niedoceniany.

W jakim wieku są pacjentki, które przyjeżdżają do pana po pomoc?

– W bardzo różnym. Te najmłodsze mają 27, 28 lat i cierpią na przedwczesne wygasanie czynności jajników. Ich szansa na zajście w ciążę jest niemal zerowa, pomóc mogą tylko komórki jajowe od dawczyń.

Te najstarsze pacjentki to czterdziestoparolatki, najczęściej zbyt późno zaczęły starania o dzieci.

Czy przyjeżdżają też pacjentki, którym odradza pan poddanie się zabiegowi in vitro?

– Oczywiście. Pacjentka np. po 9 cyklach in vitro, które nie przyniosły powodzenia, podchodząc do kolejnych zabiegów, przyjmując związane z tym leki, naraża się na konsekwencje onkologiczne w przyszłości. W takiej sytuacji odradzam kolejną procedurę.

Odradzam także podejście do zabiegu pacjentkom z poważnymi wadami macicy czy bardzo obciążonym wywiadem ogólnym.

In vitro to nie jest idealna recepta dla wszystkich. Trzeba wszystko wypośrodkować: obecny i przyszły stan zdrowia kobiety, dobro dziecka, wszystkie konsekwencje.

W Gyncentrum mówimy o tym pacjentkom szczerze. Jeśli któraś nie powinna przystępować do procedury, na pewno jej to odradzimy.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem