Martyna Sury-Kiernicka od sześciu lat jest właścicielką salonu NOIR Kosmetologia i Medycyna Estetyczna. Przy ul. Opolskiej w Katowicach zatrudnia trzy osoby. Codziennie po kilkanaście wizyt na niemal wszystkich zabiegach upiększających: od paznokci i rzęs przez zabiegi pielęgnacyjne po makijaż permanentny.
– Zdecydowałam się zamknąć salon w poniedziałek w zeszłym tygodniu. Czytałam fora, rozmawiałam ze znajomymi z branży. Uznaliśmy, że to jedyny sposób, żeby nie narażać siebie i innych. Wyliczyliśmy już, że w naszej branży działalność zawiesiło prawie 95 proc. firm – mówi pani Martyna.
Nie mogła podjąć innej decyzji. – Jako branża generujemy 10 mln kontaktów międzyludzkich miesięcznie. I to bardzo bliskich kontaktów. Chociażby wykonując rzęsy, nachylam się tuż nad twarzą klientki. Nie ma wytycznych od sanepidu, a jedyne, co wiemy, to maski, rękawiczki i trzymanie odległości. Jak? – pyta.
– Informację o zawieszeniu działalności klientki przyjęły ze zrozumieniem. Poza tym, kiedy zaczęło przybywać zakażeń, i tak anulowały wizyty. A skoro od środy obowiązuje zakaz wychodzenia z domów, to i tak nikt by nie przeszedł. Przecież zrobienie paznokci nie jest pierwszą potrzebą – dodaje.
Pracownice, dyplomowane kosmetolożki, obecnie są na urlopach. Potem mogą wziąć urlop bezpłatny. Co potem?
– Na razie korzystam z oszczędności. Musiałam je naruszyć, bo inaczej nie opłaciłabym stałych kosztów. Zazwyczaj koszt utrzymania salonu takiego jak mój, łącznie z opłaceniem najmu, zabezpieczeniem wypłat dla pracowników, opłaceniem leasingu, kredytu i zakupem towaru oscyluje między 25 a 30 tys. zł. To i tak nie jest źle. Znam osoby, które miesięcznie płacą 50 tys. zł. Obecnie nie mam żadnych dochodów, ale podatki, ZUS czy najem wciąż muszę opłacać – wylicza pani Martyna.
Na jak długo wystarczy oszczędności? Tego nie wie. Na utrzymaniu ma też rodzinę. – Wszystko zależy od tego, czy właściciel lokalu obniży mi koszty wynajmu w czasie przestoju. Chcę z nim negocjować, choć wiem, że wiele osób utrzymuje się z wynajmu. Wiem też od koleżanek z branży, że odbywały już podobne rozmowy z właścicielami budynków i skończyło się na odmowie – przyznaje katowiczanka.
Sury-Kiernicka liczy, że w pomoc zaangażuje się rząd i przedstawi konkretne propozycje. – Na razie panuje chaos i szykujemy się na najgorsze. Ludzie z dnia na dzień zostali bez pracy. Kilka salonów już ogłosiło upadłość, ale ja sobie takiego scenariusza nie wyobrażam. Ta praca i ten salon to całe moje życie – mówi.
Zawiedzione są również klientki po chemioterapii, którym pani Martyna wykonywała darmowe makijaże permanentne. – Zawsze starałam się wygospodarować czas, aby przyjąć jedną czy dwie takie klientki w miesiącu. Panie nadal pytają o te zabiegi, a ja z ciężkim sercem muszę odmawiać – dodaje.
Gabinet ratuje się sprzedażą voucherów. Klientka wykupuje zabieg teraz, ale będzie go mogła zrealizować dopiero, gdy sytuacja wróci do normy. – To jest upokarzające, ale obecnie możemy tylko liczyć na łaskę klientek i prosić o pieniądze, które w jakimś stopniu pomogą nam przetrwać. Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja spadła na nas tak nagle, że chyba wszyscy jesteśmy jeszcze w szoku. Z dobrze prosperującej firmy nie mamy teraz nic – żali się Martyna Sury-Kiernicka, która po zamknięciu salonu swoje środki do dezynfekcji i ochrony oddała szpitalom.
Joanna Gorczycka, współwłaścicielka tyskiego She studio – stylizacja rzęs i paznokci, zamknęła dwa salony już w połowie marca. - Dałam się ponieść zbiorowej panice. Inni jeszcze przez tydzień pracowali. Cały weekend po zamknięciu nie mogłam spać ze strachu o bliskich i o przyszłość. Teraz wiem, że decyzja była słuszna. Nie chciałam, żeby ktoś z mojego otoczenia się zakaził. A około 50 proc. moich klientek jest w grupie największego ryzyka – mówi pani Joanna.
Jedna z pracownica poszła już na zasiłek opiekuńczy ze względu na dziecko. Finansowo zamknięcie tego miesiąca nie będzie dla Joanny problemem. Może i przyszłego też nie, ale co dalej?
- Mam męża, który da radę nas utrzymać, ale nie salon. W najgorszym wypadku po powrocie na rynek będzie jak po otwarciu: tworzenie nowej bazy klientów i zdobywanie ich od nowa. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby sprzedawać vouchery na usługi, których nie jestem teraz w stanie zrealizować. Jeśli wykupi je kilkadziesiąt klientek i będą chciały wykorzystać je po ponownym otwarciu salonu – przyznaje. To oznaczałoby bowiem, że zamiast odrabiać straty, musiałaby pracować bez pieniędzy, które teraz wyda na opłaty i wypłaty.
Zdaniem Gorczyckiej rząd powinien wprowadzić zakaz pracy dla zakładów z jej branży: – Ale wiemy, że tego nie zrobi, bo wtedy musiałby uruchomić dla nas pakiety pomocowe.
Paulina Matuszewska, właścicielka Studia Paula Kosmetologia Estetyczna oraz studia Emilli Smart nail & make up, także nie przyjmuje klientów w gabinetach, które od kilkunastu lat prowadzi w Bielsku-Białej.
– Zatrudniam osiem osób, za które jestem odpowiedzialna tak samo jak za klientów. Martwię się, co będzie dalej – mówi Matuszewska.
– Dwa tygodnie temu zadzwoniłam do sanepidu z pytaniem, co powinnam zrobić. Nie dostałam żadnego zalecenia. O radę poprosiłam znajomych lekarzy. Początkowo robiliśmy wśród klientów telefoniczne wywiady: pytaliśmy o zdrowie i ewentualne powroty zza granicy. Każdy przychodzący do salonu musiał także dezynfekować dłonie. Kiedy w Polsce zaczęły się pojawiać pierwsze przypadki zakażeń, zrobiłam zebranie z całym zespołem – wspomina pani Paulina.
Zespół wspólnie uznał, że salony trzeba zamknąć. W pierwszej kolejności załoga wykorzystuje urlopy, następnie są jeszcze urlopy bezpłatne. Jeśli sytuacja miałaby się wydłużać, istnieje możliwość obniżenia etatu.
– Moi pracownicy sami przedstawili swoją sytuację życiową. Wiemy, kto da radę się utrzymać przez najbliższy czas bez ewentualnej wypłaty. Ludziom zależy, żeby firma przetrwała. Decydujemy wspólnie o tym, komu obecnie praca potrzebna jest najbardziej – mówi.
– Nie chcę zostawiać też swoich klientek i klientów samych, dlatego dla stałych klientów założyłam na Facebooku grupę „Studio Paula Group”. Na bieżąco udzielam porad związanych z kosmetologią – klienci są w trakcie terapii i zabiegów, których nie można przerwać. Pracuję, ale nie mam z tego wpływów. Po prostu uważam to za swoją misję. Można do mnie dzwonić, pisać maile, pytać na Messengerze. Można też zamawiać kosmetyki, które dowożę na terenie Bielska-Białej albo wysyłam poza miasto – opowiada Paulina Matuszewska.
– Część pracowników pełni w salonie dyżury: to czas na porządkowanie magazynu i rzeczy, na które nigdy nie było czasu. Salon dla osób postronnych jest jednak zamknięty. Staram się jakoś funkcjonować, ale emocje są silne. Ta firma to moje dziecko, a teraz nie wiem, jak długo wytrzymamy finansowo. Klientki są za to wspaniałe: już teraz wykupują pakiety zabiegów, chociaż wiedzą, że nie wiadomo, kiedy zostaną zrealizowane.
Łukasz Milewski, fryzjer i właściciel Atelier Fryzur i Wizażu przy ul. Kilińskiego, zamknął salon w połowie marca jako jeden z pierwszych w Katowicach. Spadła na niego wtedy krytyka. Teraz Łukasz szykuje się do ponownego otwarcia salonu, ale z zachowaniem wszelkich środków bezpieczeństwa: tylko on i klient. Dezynfekcja całego pomieszczenia przed usługą i po usłudze, do tego rękawiczki i maseczki. Wylicza, że w takiej sytuacji mógłby przyjąć do pięciu klientów dziennie, choć w normalnych warunkach przyjmuje od 15 do 20 osób.
Taka decyzja też nie spodoba się części środowiska, które jest obecnie bardzo podzielone. Powód?
– Nie ma żadnych wiążących decyzji w sprawie naszej branży. Dalej możemy wykonywać usługi. Niestety każdy sanepid sugeruje inne ograniczenia. Jedni odradzają w ogóle otwieranie, inni nie dają jasnych informacji. Stąd w Katowicach salony czynne i zamknięte. I nawet środowy „zakaz wychodzenia z domu bez pilnej potrzeby” tak naprawdę jest niejasny. Klient zawsze może uznać, że wyjście do mnie na wizytę jest pilną potrzebą ze względu na jego zdrowie psychiczne. Tak, brzmi to absurdalnie, ale tak niejasne są właśnie obecnie przepisy – mówi Łukasz.
Przyznaje, że praca w czasie epidemii może być ryzykowna, ale to ryzyko inne niż wyjście do sklepu, gdzie też spotykają się ludzie.
– Nie mamy żadnej obiecanej przez rząd pomocy. Tylko obietnice ZUS-u o odroczeniu płatności. Dla przykładu: w Niemczech cała branża ma zakaz pracy obecnie, ale też ludzie dostali na piśmie konkretną obietnicę pomocy – podkreśla Łukasz.
Milewski ma żal, że nie upominają się o nich takie instytucje jak Cech Fryzjerów i Rzemiosł Różnych. – W takich okolicznościach sam muszę szukać złotego środka – mówi.
Michał Łenczyński, dyrektor Akademii Sztuki Piękności, założył na Facebooku grupę społeczną #BeautyRazem, która zrzesza już 17 tys. osób pracujących w branży: kosmetyczek, fryzjerów, kosmetologów, wizażystów, stylistów, stylistek paznokci, rzęs i brwi, charakteryzatorów, masażystów, tatuażystów, a także fizjoterapeutów, szkoleniowców czy producentów kosmetyków. Wszyscy właśnie podpisują się pod petycją do rządu w sprawie pakietu pomocowego.
– Ponad 90 proc. przedsiębiorców tej branży utraciło cały przychód, ale wciąż ponoszą koszty prowadzenia działalności. Sytuacja nie jest lepsza niż w branżach zamkniętych odgórnie – hotelarskiej i turystycznej – wyjaśnia Łenczyński.
Przedsiębiorcy i ich pracownicy chcą więc m.in. całkowitego umorzenia składek ZUS oraz podatków na działalność gospodarczą bez utraty świadczeń zdrowotnych na czas epidemii i na trzy miesiące, które nastąpią później, a także wprowadzenia dopłat do pokrycia stałych kosztów, takich jak najem.
Akcja Gazety Wyborczej i Booksy.com
SOLIDARNI 2020. PRZEŚLIJ TROCHĘ WSPARCIA
Pandemia koronawirusa zagraża przedsiębiorcom, których działalność polega na bezpośrednich kontaktach z klientami. Zamkniętych zostało ok. 90 proc. salonów fryzjerskich i kosmetycznych.
Obsługująca je platforma rezerwacyjna Booksy ruszyła z inicjatywą „Prześlij trochę wsparcia”. Gazeta Wyborcza i Wysokie Obcasy przyłączają się do niej z kampanią Solidarni 2020.
Bądźmy solidarni i razem przetrwajmy ten trudny czas.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
niskie koszty mogą uratować, takie mamy czasy...