Nim pierwszy krążek upadł na lód, stali przed sobą niczym dwie wrogie armie. Czterdziestu żądnych walki mężczyzn na małym owalu lodowiska... Dla GKS-u Tychy miała to bić ostatnia bitwa. Katowiczanie wierzyli, że przedłużą wojnę jeszcze o kolejne mecze. Wiary dodawał im fakt, że rok temu GKS Tychy też prowadził w finale 3:1 – z Cracovią – ale jednak na koniec to hokeiści z Krakowa cieszyli się z mistrzostwa Polski.
GKS Tychy miał więcej szczęścia
Tyszanie wyjeżdżali na lód niesieni ogłuszającym dopingiem fanów. Ci mają już dosyć porażek w dobrym stylu. GKS Tychy walczył o trzecie mistrzostwo Polski. Dopiero trzecie, gdy pamięta się o nakładach na ten zespół, niesłabnących ambicjach i... przegrywanych seryjnie finałach z Cracovią. Ale w tym roku znienawidzonego, trudnego rywala uprzątnęła z drogi katowicka GieKSa więc o mistrzostwo miało być przynajmniej w teorii łatwiej.
Potwierdziły to dwa pierwsze spotkania finału na tyskim lodzie. Mecze, w których tyszanie nastrzelali przeciwnikowi 11 bramek, nie tracąc przy tym żadnej. Pierwsza tercja czwartkowego spotkania potwierdziła, że GieKSa potrzebuje czegoś więcej niż tylko dobrej gry, żeby przedłużyć nadzieje na złoto. Katowiczanie toczyli wyrównany bój. Przeważali, ostrzeliwali bramkę rywala. John Murray, bramkarz zespołu z Tychów, odbijał jednak kolejne krążki, jakby odganiał natrętne muchy.
Gospodarze mieli więcej szczęścia, a pewnie i umiejętności. Po fantastycznej akcji Radosława Galanta – który zaczarował krążek przed nosem bramkarza – wyszli na prowadzenie, a potem grało im się już łatwiej. Pokusili się o drugiego gola, ale nawet z trybun było widać, że gdy guma wpadała do siatki, to jeden z tyszan niemal skakał bramkarzowi po plecach. Po analizie wideo dostrzegli to również sędziowie, którzy po anulowaniu gola usłyszeli na swój temat wiązankę przekleństw.
Genialne podanie na koniec
Na tyskim lodowisku atmosfera była wyborna. Irytowały tylko obraźliwe przyśpiewki pod adresem GieKSy. Hokeiści z Katowic odpowiedzieli na zaczepki w najlepszy możliwy sposób. Strzelecką niemoc na lodzie w Tychach przełamał w końcu Marek Strzyżowski i uderzeniem z bliska doprowadził do wyrównania. Przez trybuny przetoczył się pomruk niezadowolenia, a na lodzie zaczęło jeszcze mocniej iskrzyć od emocji. Gospodarze przeważali, ale Shane Owen bronił bardzo pewnie. Bramkarz GieKSy popijał co chwilę z bidonu, a z każdym pociągnięciem łyka płynu wydawał się być coraz większy... Tyszanie marnowali więc kolejne okazje, a nerwy coraz częściej podpowiadały im złe rozwiązania, gdy zamiast szukać lepiej ustawionego kolegi, oddawali strzały z nieprzygotowanych pozycji.
Trzecia tercja to było wyczekiwanie... Tyszanie niby przeważali, ale grali bez zęba godnego mistrzostwa. Katowiczanie nastawili się na grę z kontry, ale tych też było za mało, żeby rozstrzygnąć losy meczu.
Do tego potrzebna była dogrywka i genialne podanie Bartłomieja Pociechy... Do krążka zagranego z tercji obronnej GKS-u dopadł Filip Komorski – podciągnął pod bramkę i.... lodowiskiem wstrząsnął szał radości.
GKS Tychy mistrzem Polski! Po raz trzeci w historii klubu.
GKS Tychy – GKS Katowice 2:1 (1:0, 0:1, 0:0, 1:0)
Bramki: 1:0 Galant (6.), 1:1 Strzyżowski (29.), 2:1 Komorski (67.)
GKS Tychy: Murray; Pociecha – Ciura, Galant – Kalinowski – Witecki; Bryk – Górny, Gościński – Rzeszutko – Kogut; Kotlorz – Mianciuk, Huovinen – Cichy – Szczechura; Kolarz – Jachym, Klimienko – Komorski – Jeziorski.
GKS Katowice: Owen; Wanacki – Cakajik, Strzyżowski – Rohtla – Łopuski; Devecka – Martinka, Malasiński – Wronka – Fraszko; Krawczyk – Grof, Vozdecky – Krężołek – Themar; Majoch – Skokan, Dalidowicz, Rybak
Widzów: 4000; kary: 4 – 10.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze