Kazimierz Karolczak, przewodniczący zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii: Mówimy o jednym miejscu, ale o różnych użytkownikach. Najważniejsi wydają się mieszkańcy centrum Katowic, którzy mają samochód i chcą mieć szansę zaparkowania blisko domów. Wydaje się, że należy im zapewnić możliwość parkowania, ale oczywiście w ramach rozsądku: jeden samochód, a nie pięć dla rodziny. Osoby, które przyjeżdżają do centrum Katowic samochodem, to nieco inna grupa użytkowników. Stawiam tezę, że w przypadku podróży znakomitej części osób, które przyjeżdżają do Katowic do pracy czy na studia, dobrym rozwiązaniem jest zostawienie samochodu na rogatkach miasta, chociażby w zbudowanych tam przez Katowice centrach przesiadkowych, i skorzystanie z tramwajów czy autobusów, by dojechać do centrum. Chodzi o to, żeby nie zaśmiecać tej przestrzeni.
– Tak, ale to przede wszystkim osoby, które odwiedzają w ciągu dnia szereg miejsc. I one dzięki dobrej polityce parkingowej, odpowiednio dobranej taryfie nie powinny mieć problemu z zaparkowaniem na 20 czy 30 minut w śródmieściu Katowic czy któregoś innego miasta. Na marginesie, widzimy, że Katowice właśnie idą w takim kierunku. Korzystają na tym m.in. kierowcy, którzy nie muszą długo parkować i długo szukać wolnego miejsca. A uwolnioną przestrzeń można wykorzystać lepiej niż na parking.
– Z projektu na projekt MSP zyskuje coraz większe zainteresowanie. Baliśmy się jej pierwszej edycji, kiedy zajęliśmy się ruchliwą ulicą w centrum Bytomia. Jeździ nią wiele samochodów, ale mieszkają tu też ludzie. Część zmian z prototypowania udało się wcielić na stałe. Najważniejsze jest jednak to, że w szkołę angażują się urzędnicy z różnych miast metropolii, powstaje zespół interdyscyplinarny. Ludzie wymieniają się doświadczeniami i stają się ambasadorami partycypacyjnego wprowadzania zmian. Ważne jest też to, że mówimy o działaniu prototypowym. Zatem przy ograniczonych wydatkach można coś sprawdzić, zobaczyć, jak działa, porozmawiać o tym z ludźmi. Taki test służy większej efektywności przy dalszych miejskich inwestycjach. Jak coś działa, to dopiero wtedy powinno się wydawać duże pieniądze i wprowadzać trwałe zmiany. Takiej dyskusji z mieszkańcami w wielu miejscach brakowało. Mamy przestrzenie, przy których tworzeniu mieszkańcy nie mieli za dużo do powiedzenia, a teraz nie bardzo chcą z nich korzystać.
– Urzędnicy to też mieszkańcy. Wszystkim nam zależy nam tym samym. Celem jest lepsza przestrzeń, lepsze działanie miasta. Tu nie ma opozycji urzędnik – mieszkaniec. To fałszywe podejście. Dziś urzędnicy mają zupełne inne podejście do tego, jak tworzyć miasto. Są znacznie bardziej otwarci. Dowodem na to są np. wypracowane w Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii standardy budowy dróg rowerowych. Zostały zaakceptowane w dużej części gmin, choć kiedyś jako coś niesłychanego traktowano postulat budowy tras rowerowych z asfaltu, a nie z kostki. Dziś kostka staje się powoli wyjątkiem.
– A czego chcemy od naszych miast? Co możemy zrobić, żeby nasze miasta nie pustoszały? Co musimy zrobić, żeby poprawić w nich jakość życia? Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe. Ale jedną z najważniejszych rzeczy, które mogą pomóc w ich znalezieniu, jest większa niż do tej pory troska o to, jak nasze miasta wyglądają, czy mamy gdzie spędzić czas, gdzie się spotkać ze znajomymi, odpocząć. Oczekiwania mieszkańców dotyczą dziś kwestii środowiska: czystego powietrza, dostępu do terenów zieleni, ale blisko, może to być nawet park kieszonkowy. Ludzie chcą dróg rowerowych. Miasta samochodowe mało kogo dziś interesują jako opcja miejsca do życia. Chcemy mieć szansę wyjść z domu i blisko załatwić wszystkie potrzeby. Tak kiedyś powstawały osiedla wokół dużych zakładów pracy, potem wszystko się zmieniło. Wydaje się, że nasze miasta można jednak projektować tak, by podróży było mniej i by były krótsze, by było więcej zieleni. Antyprzykładem jest budowa monokultur. Warszawa na dawnych terenach przemysłowych na Mokotowie pozwoliła na budowę dziesiątków biurowców, gdzie nie dało się dojechać bez korków. Dziś już wiemy, że konieczny jest miks funkcji w dzielnicach, tak by życie stało się nie tylko znośne, ale też z czasem wygodne. Dziś w tym słynnym warszawskim „Mordorze" niektóre projekty biurowców przekształca się w budynki mieszkalne. Ktoś poszedł wreszcie po rozum do głowy.
– Czytałem. Niestety, nie ma tu nic zaskakującego. Duża część miast regionu traci mieszkańców. To trend, który jest nam znany. Stąd przecież brały się rozmaite kontrakty regionalne i programy dla Śląska. To była wiedza raczej powszechna, nawet dla polityków, że w naszym regionie nastąpi deindustrializacja i pojawią się poważne wyzwania. W tych programach wielkich sukcesów nie ma, ale śląscy i zagłębiowscy samorządowcy zdają sobie sprawę z wyzwań i konsekwencji spadającej liczby mieszkańców.
Gdy myśli się o przyszłości, kluczowe jest, by zatrzymać w regionie ludzi młodych, a nawet ściągać ich z innych miejsc w kraju. Metropolia współpracuje z uczelniami, wspieramy rozwój nauki, mamy specjalny fundusz, który w tym pomaga. Chcemy zacząć od uatrakcyjnienia oferty uniwersytetów i szkół wyższych w regionie. Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Budujemy wizerunek miejsca, gdzie się dużo dzieje, które mocno się zmienia, a jednocześnie są tu zupełnie nowe możliwości do pracy, nauki i biznesu. Tu dużo łatwiej zrobić karierę niż tam, gdzie wszystko jest już poukładane i młody człowiek widzi od razu szklane sufity. Tu ich nie ma.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze
Dziś Spodek nie daje już takich emocji, a śląska młodzież z kolebki muzyki rockowej i bluesowej musi jeździć do Łodzi czy Krakowa lub do Czech.