Szklane kubiki świecą wieczorami białym matowym światłem i odwracają uwagę kierowców
na dwupasmowej drodze, która biegnie obok katowickiego Spodka. Niemal od zawsze stała tu
kopalnia. Była świadkiem. Patrzyła, jak rodzi się miasto, bogaci się, zyskuje miano „klein Paris”.
Obserwowała, jak rosną nowe ulice: Nicolaistrasse, Bismarckstrasse i elegancka
Grundmannstrasse. Słuchała ludzi, którzy zjeżdżali pod ziemię. Rozmawiali po śląsku,
niemiecku, polsku.
Historia jej nie omijała, zmieniała imiona: Ferdinandgrube, Ferdynand, KWK „Katowice”.
Kopalnia pamiętała wszystko, co najważniejsze: powstania, Korfantego, plebiscyt, wojnę.
Katowice i Kattowitz, potem Stalinogród. Gierka, „Cysorza” i strzały na Wujku.
Żyła, dopóki był węgiel. Umarła po cichu w marcu 1999 roku, po 176 latach. Dała 120
milionów ton węgla. Zostały po niej ruiny budynków, zardzewiałe wieże maszyn wyciągowych
i zasypane szyby. Szklane kubiki, które wyrastają spod ziemi, mówią, że węgla już tutaj nie ma.
Ale pamięci nie da się zasypać. Pamięć została. Muzeum Śląskie, które wyrosło na gruzach
starej kopalni, ma być jej strażnikiem. Jak wypełni to zadanie?
Dariusz Kortko
-1
MUZEUM ŚLĄSKIE DZISIAJ
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE, UKRYLIŚMY POD ZIEMIĄ
reportaż multimedialny
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE, UKRYLIŚMY POD ZIEMIĄ
„Pamiętam, jak żeśmy przyszli na te miejsce, jeszcze nic nie było. Można powiedzieć, tylko ta łąka, skarpa i kupa błota. Ruszyliśmy szpadlem ziemia. I tak to się zaczyno”..
Erwin Sówka, katowicki artysta nieprofesjonalny
Rok 2007. W noc muzeów na teren nieczynnej kopalni Katowice przychodzą ludzie. Niewiele
zostało: ruiny dyrekcji, dawne łaźnie, stolarnia, budynek maszyny wyciągowej szybu Bartosz.
Wąskie schody prowadzą na górę. Na ścianie tablica z nazwiskami załogi. Niektóre można jeszcze
odczytać. Maszyna wyciągowa jest ogromna. Nadsztygar Jerzy Widźgowski pracował tu przez 30
lat. Teraz opowiada: Zbudowano ją w 1893 roku. Była na parę i pracowała aż do ostatniego dnia
kopalni. Szyb miał 300 metrów głębokości, transportowano nim ludzi i węgiel. Nie każdy mógł
obsługiwać maszynę. Dawaliśmy tu tylko doświadczonych i maszynistów.
Zwiedzający zachwyceni. Powinni pokazać ludziom, jak to wszystko kiedyś działało. To kawał
historii miasta.
Wtedy już wiadomo, że życzenie ma szansę się spełnić.
Muzeum może poczekać
Po 1989 roku nowe władze województwa śląskiego stawiają na budowę Biblioteki Śląskiej.
Na inne projekty nie ma pieniędzy. Muzeum Śląskie gnieździ się w budynku przy ul.
Korfantego, ale przecież może jeszcze poczekać.
Komitet Budowy Nowego Gmachu Muzeum Śląskiego w 1999 roku zdobywa mocnych
sprzymierzeńców: metropolitę katowickiego, arcybiskupa Damiana Zimonia i prezydenta RP
Aleksandra Kwaśniewskiego. Władze Katowic przekazują muzeum działkę budowlaną
o powierzchni 5,7 ha przy ulicy Ceglanej.
W 2003 roku zmiana planów – nowy gmach muzeum zostanie zbudowany na terenach byłej
kopalni Katowice, w centrum miasta, niedaleko Spodka.
15 czerwca 2007 muzeum ogłasza wyniki konkursu pracownia Riegler Riewe Architekten
z Grazu w Austrii. Ich projekt zakłada, że muzeum zostanie umieszczone pod ziemią.
O obecności gmachu będą świadczyły jedynie szklane wieże doświetlające pomieszczenia.
Budowla zostaje wyceniona na 324 mln zł, płaci województwo śląskie, ale 85 proc. kosztów
pokrywa Unia Europejska. W lipcu 2011 roku polsko-hiszpańskie konsorcjum firm
Budimex SA z Warszawy i Ferrovial Agroman SA z Madrytu rozpoczyna budowę.
KATOWICE NA KULTURALNEJ MAPIE KONTYNENTU
„Raz, dwa, trzy, wbijamy!” i kilku gości w zarzuconych na eleganckie stroje kamizelkach łapie
za łopaty. Erwin Sówka, artysta nieprofesjonalny, niegdyś członek tzw. grupy janowskiej,
wspomina: – Nic tam nie było. Można powiedzieć, tylko ta skarpa i kupa błota. Ruszyliśmy
szpadlem ziemia. I tak to się zaczęło.
- Kiedy zacznie się budowa, wszyscy będą chcieli zobaczyć, jak muzeum rośnie. Pewnie się
zdziwią, bo na razie nie zobaczą nic – śmiał się Roger Riewe, jeden z projektantów budynku.
– A jak skończymy, na powierzchni ziemi będzie widać tylko budynek administracyjny
muzeum i wysokie szklane wieże wystrzeliwujące ku niebu. Będą przebijać podziemne
poziomy, gdzieniegdzie zagłębiając się w podłodze, w innych miejscach zawisając nad
głowami zwiedzających. W niektórych miejscach przekształcą się w podziemne zielone atria.
W dzień będą wprowadzać do środka światło, a w nocy same podświetlone rozjaśnią
rozciągający się na powierzchni park – opisywał.
Elżbieta Bieńkowska, wtedy minister rozwoju regionalnego, przemówiła: – Musimy
przypominać całej Polsce, że Śląsk jest miejscem wspaniałej kultury. Nie tylko nie mamy się
czego w tej kwestii wstydzić, ale jesteśmy w paru aspektach najlepsi.
Roger Riewe obiecywał: – W marcu 2013 roku powstanie tu jedno z najbardziej
ekscytujących muzeów w Europie, które na pewno ściągać będzie turystów i pozwoli
zaistnieć Katowicom na kulturalnej mapie kontynentu.
DWA BOISKA WKOPANE POD ZIEMIĘ
Czerwiec 2013 roku. Muzeum Śląskie jeszcze w budowie. Florian Riegler, austriacki
architekt, oprowadza nas po budynku. – Hol główny to moje ulubione miejsce – mówi.
– Długo zastanawiałem się, jak zainscenizować wejście do muzeum, które znajduje się pod
ziemią. Nie było to proste. Budynek jest wyraźnie podzielony na dwie części. Gdy skręcimy
w lewo, wejdziemy do centrum konferencyjnego. Po prawej mamy widok na sale wystawowe
rozłożone na dwóch poziomach. To wielka przestrzeń, jakby ułożyć obok siebie dwa
pełnowymiarowe boiska piłkarskie i wkopać je na głębokość 13 metrów.
W holu zostaną ustawione kasy, będzie sklepik z książkami i pamiątkami. Po podwieszonych
betonowych pochylniach goście zejdą na kolejne podziemne poziomy – to tam będą
urządzane wystawy.
Tuż za ścianą ogromne magazyny. Zajmą około 4 tys. metrów kwadratowych, a w nich regały
i kratownice, na których zawisną obrazy. Dziesiątki szuflad i półek na eksponaty.
Z holu głównego długimi pochylniami można przejść do ogromnego holu centralnego.
Wielka, pusta przestrzeń. Surowy beton na ścianach, świetliki w dachu i małe kwadratowe
okienka w ścianach. Kiedyś będą tu organizowane koncerty, konferencje i firmowe spotkania.
Jeśli zaś spod kas skręcimy w lewo, dojdziemy do sali audytoryjnej, która pomieści prawie
500 osób. Są tu już zamontowane wygodne fotele, ściany wyłożono jasnym drewnem.
Jedyny nowy budynek, który wyrasta na powierzchni, to gmach administracyjny. Szklana
elewacja sugeruje bogactwo, ale w środku jest prosto i skromnie.
O wiele ciekawiej na zewnątrz – w budynku, który przed laty mieścił maszynę wyciągową
szybu Warszawa. Zostanie tu otwarta dwupoziomowa restauracja zaprojektowana tak, by
nie zniszczyć zabytkowego budynku. Stropy, szyb windy oraz schody są osobną konstrukcją,
„włożoną” tylko do środka zabytku.
Florian Riegler: – Wkopanie budynku w ziemię było naturalnym rozwiązaniem. Od początku
było dla nas jasne, że muzeum, zamiast zachwycać estetyką fasady, powinno się skupiać na
treści.
ALIANCI RUCHU AUTONOMII ŚLĄSKA
Ale z treścią jest kłopot. Leszek Jodliński, nowy dyrektor muzeum, nie wyobraża sobie, by
w nowej siedzibie muzeum nie było opowieści o historii Górnego Śląska. Ogłasza konkurs na
scenariusz wystawy stałej, poświęconej dziejom naszego regionu.
Wybucha potężna awantura. Zdaniem Piotra Spyry, wicewojewody śląskiego, muzeum chce
pokazać nową wizję regionu, skrajnie ideologiczną, w duchu niemieckiego nacjonalizmu.
– Opowieść o Śląsku zaczyna się w momencie, gdy jest pruski, jakby wcześniej tu nic nie
było! W dodatku w części „wybitne postacie” są wymienieni tylko Niemcy! Nie ma tu nawet
Wojciecha Korfantego ani innego Polaka! – grzmi Spyra. Nie podoba mu się też, że
Kulturkampf ma być przedstawiony jako element niemieckiej racji stanu. No i po co na
wystawie wzmianka o współczesnym ruchu odrodzenia mowy śląskiej? – Muzeum chce
pokazać region, który nie był polski, tylko niemiecki, i na tym gruncie ukształtowała się
kultura śląska. Boli mnie, że Śląsk będzie pokazany przede wszystkim oczami niemieckich
elit – mówi wicewojewoda. Zastrzega, że jako państwowy urzędnik nie ma zamiaru dyktować
nikomu, co powinno być w Muzeum Śląskim pokazywane, ale ma nadzieję, że marszałek
województwa (to jemu podlega placówka) przyjrzy się sprawie.
Tyle wystarczy, żeby wywołać antyniemiecką histerię. Politycy od lewa do prawa prześcigają
się w oskarżeniach pod adresem muzeum, a podległego sobie dyrektora publicznie zaczyna
krytykować nawet ówczesny marszałek Adam Matusiewicz.
Zawodowi historycy próbują tonować emocje. Zwracają uwagę, że w wytycznych do
scenariusza wystawy nie ma treści, o jakich mówi Spyra. Nikt ich nie słucha, bo obrońcy
Leszka Jodlińskiego to przecież „alianci Jerzego Gorzelika i Ruchu Autonomii Śląska”.
Leszek Jodliński publicznie bierze odpowiedzialność za wystawę, broni jej. Mówi, dlaczego
należy się skupić na ostatnich dwóch stuleciach, a nie opowiadać o wszystkim, łącznie
z dziejami Piastów. Twierdzi, że nie zamierza pomijać takich bohaterów jak Wojciech Korfanty
i takich wydarzeń jak powstania śląskie.
Ale i tak traci stanowisko.
Muzealnicy protestują. Żądają, żeby politycy trzymali się z daleka, bo to nie ich sprawa, jak
mają wyglądać muzealne wystawy.
„Muzeum Śląskie było już raz bastionem polskości – komentuje „Gazeta Wyborcza”
– i funkcję tę pełniło wzorowo. Na świeżo wcielonym do Rzeczypospolitej Śląsku trzeba było
udowodnić, przede wszystkim Niemcom, że mamy prawo czuć się tu gospodarzami. Dziś
powtarzanie tego rytuału jest niemądre i świadczy tylko o kompleksach. Nikt przecież nie
kwestionuje ani granic, ani prawa Polski do Śląska”.
Alicja Knast, od 2014 roku nowa dyrektor Muzeum Śląskiego, chce nowego otwarcia.
Deklaruje: – Chodzi o to, żeby goście wychodzili z muzeum w poczuciu, że historia Górnego
Śląska jest fascynująca, ale też z przekonaniem, że muszą coś doczytać, sprawdzić albo sobie
przypomnieć i przyjść jeszcze raz. Takie reakcje pragniemy wywołać. Chcemy też, żeby
osoby, które z czymś się nie będą zgadzać, rozmawiały z nami o tym. Muzeum to ma być
przestrzeń do dialogu, ponieważ nie ma jednej prawdy objawionej o Górnym Śląsku. Historia
tego regionu dzieje się przecież na naszych oczach.
Dariusz Kortko
jak zmieniały się katowice - na przykładzie centralnego placu miasta
trwa ładowanie
MUZEUM POD ZIEMIĄ
Muzeum jak kopalnia, w której ukryte musi być to, co na Śląsku najcenniejsze
- Budynek jest schowany pod ziemią, ale w jego wnętrzu jest jasno. To zasługa szklanych
boksów, które sięgają do wnętrza budowli, dostarczając naturalne światło do każdego jej
zakątka - mówi Florian Riegler, jeden z projektantów Muzeum Śląskiego z austriackiej
pracowni Riegler Riewe Architekten.
ANNA DUDZIŃSKA, DARIUSZ KORTKO:
JEST W TYM BUDYNKU MIEJSCE, KTÓRE PAN SZCZEGÓLNIE LUBI?
FLORIAN RIEGLER: To właśnie przestrzeń, w której się znajdujemy. Hol główny to moje
ulubione miejsce. Długo zastanawiałem się, jak zainscenizować wejście do muzeum, które
znajduje się pod ziemią. Nie było to proste. Z miejsca, w którym jesteśmy, najlepiej widać, że
Florian Riegler, jeden z projektantów nowej siedzibyMuzeum Śląskiego w Katowicach
MUZEUM ŚLĄSKIE PRZYWRACANIE PAMIĘCI 2
budynek jest wyraźnie podzielony na dwie części. Gdy skręcimy w lewo, wejdziemy do centrum
konferencyjnego. Po prawej mamy widok na sale wystawowe rozłożone na dwóch poziomach.
OGROMNA PRZESTRZEŃ!
- Jakby ułożyć obok siebie dwa pełnowymiarowe boiska piłkarskie i wkopać je na głębokość
13 metrów.
SKĄD POMYSŁ, ŻEBY MUZEUM WKOPAĆ POD ZIEMIĘ?
- Gdy ogłoszono konkurs na projekt muzeum, oprócz całego pliku dokumentów dostaliśmy
również zdjęcia terenu, na którym miało powstać. Od razu pomyśleliśmy, że trzeba zachować
krajobraz, jaki został po nieczynnej kopalni Katowice. Wkopanie budynku w ziemię było
naturalnym rozwiązaniem. Od początku było dla nas jasne, że muzeum, zamiast zachwycać
estetyką fasady, powinno się skupiać na treści. Potem zrodziła się refleksja, że to muzeum
będzie jak kopalnia, w której ukryte musi być to, co na Śląsku najcenniejsze.
GDZIE BĘDĄ KASY?
- Trzeba zejść poziom niżej po schodach albo zjechać windą.
ZA KASAMI SZEROKI KORYTARZ ODCHODZĄCY W BOK I PNĄCY SIĘ DO GÓRY. DOKĄD
PROWADZI?
- Do tzw. centralnego holu, w którym można np. urządzać przyjęcia, spotkania, a także do
restauracji, która będzie się mieściła w jednym z odnowionych budynków. Kiedyś działała tam
maszyna wyciągowa szybu „Warszawa”. Tym szybem przez całe dziesięciolecia górnicy
zjeżdżali do kopalni. Z korytarza można także przejść do trzypoziomowego podziemnego
garażu na blisko 600 samochodów.
DWA POZIOMY POWIERZCHNI WYSTAWOWYCH POŁĄCZONE SĄ RAMPĄ.
- To w zasadzie dwie rampy splecione ze sobą.
PRZYPOMINAJĄ KOPALNIANY CHODNIK.
- Naprawdę? O tym nie pomyślałem. Chodziło mi o wydłużenie drogi z jednego poziomu na
drugi, żeby zwiedzający mieli czas przyjrzeć się budowli od środka. Najkrótsza droga nie
Poziomy muzeum połączone są rampą, przypominająca kopalniane chodniki
zawsze jest najciekawsza, nie sprzyja też refleksji. Zejdźmy na najniższy poziom.
ALE JASNO!
- To zasługa sześciu szklanych boksów, które wyrastają nad powierzchnię gruntu, czyli ponad
dach muzeum, a we wnętrzu sięgają nawet do ostatniej kondygnacji, dostarczając pod ziemię
bardzo dużo światła. Najniższy boks ma 4 metry wysokości, najwyższy 16 metrów. Zapewnią
także piękny efekt, bo światło będzie się zmieniało wraz z porą dnia i porami roku. A gdy się
ściemni, szklane boksy staną się jakby latarniami. Światło ze środka muzeum będzie się
wydostawało na zewnątrz, zmieniając się w efektowną dekorację przestrzenną.
SZKLANE BOKSY W ŚRODKU BĘDĄ PUSTE?
- W części z nich schowaliśmy instalację wentylacji mechanicznej, klimatyzację i inne
urządzenia techniczne. Wbrew temu, co się sądzi, wcale nie chcieliśmy zrobić tych boksów ze
szkła przezroczystego. Zresztą każdy fachowiec wie, że przez sześcian ze szkła i tak niczego
nie można zobaczyć. Nam chodziło o takie ustawienie tych szklanych brył, żeby jak najmniej
przesłonić historyczne budynki. Poza tym nie chcieliśmy, żeby ludzie mogli poprzez boksy
zaglądać do wnętrza muzeum. Zależało nam na zachowaniu tajemnicy, która zaintryguje
przychodzących.
PEŁNO TU SŁOŃCA. NIE ZASZKODZI OBRAZOM?
- Część ekspozycji, zwłaszcza tam, gdzie prezentowane będą zdjęcia i grafiki, trzeba będzie
osłonić. Jest taka możliwość. Ale już dosyć o boksach, pokażę wam coś niesamowitego.
Zwiedzający, niestety, nie będą mogli tego oglądać.
(Wychodzimy z sali wystawowej przez ogromne drzwi).
- Jesteśmy w korytarzu technicznym, za halami wystawienniczymi, w południowej części
budynku. Można tutaj doświadczyć ogromu tej budowli, bo korytarz ma 200 metrów i biegnie
przez całą długość budynku. Oddziela wystawy od magazynów, w których przechowywane są
eksponaty. Spójrzcie na drzwi po jednej i drugiej stronie korytarza. Są wysokie na ponad 5
metrów i szerokie na 3 metry. Bardzo łatwo przenieść eksponaty z magazynu na wystawę.
PODŁOGI WYŁOŻONE DREWNEM.
- Jasny parkiet przemysłowy, z dębu. Z drewna są też ruchome ściany działowe, które
pozwalają na dowolny podział i aranżację przestrzeni wystawienniczej. We wschodniej części
budynku przestrzeń nie jest podzielona poziomami. Stworzyliśmy pomieszczenie...
...OGROMNE!
- Ściany pną się na wysokość mniej więcej 10,5 metra. Musieliśmy zaprojektować przestrzeń
na wystawę scenografii, muszą się tu zmieścić tak wielkie eksponaty jak scenografie teatralne.
Salę można łatwo odciąć od światła dziennego oraz od innych wystaw. Wystarczy zasunąć
przesuwne ściany. W tak zaaranżowanej hali mogą się odbywać np. przedstawienia teatralne.
CZYM BĘDĄ OGRZEWANE TAK OGROMNE WNĘTRZA?
- Budynek jest podłączony do miejskiej sieci ciepłowniczej. Początkowo zaprojektowaliśmy tu
pompę ciepła, ale inwestor wycofał się z tego rozwiązania.
CZĘŚĆ KONFERENCYJNO!NAUKOWA TEŻ JASNA, CHOĆ NIE MA TU SZKLANYCH BOKSÓW.
- Ale są trzy patia, wokół których rozmieściliśmy biura, pracownie renowacji dzieł sztuki,
bibliotekę, salki konferencyjne. W budynku administracyjnym parter z podziemiami łączą
schody ruchome. Nad nami wznosi się czterokondygnacyjny budynek biurowy, też cały ze
szkła. Na powierzchni o obecności muzeum świadczą więc jedynie szklane prostopadłościany
i stare pokopalniane budynki.
JEST I SALA AUDYTORYJNA.
- Zmieści się w niej 200-250 osób, będą mogły usiąść na składanych krzesłach z czarnej,
sztucznej skóry. Scenę można łatwo powiększyć, wysuwając dolną część w kierunku widowni.
Ściany i podłoga zostały obłożone jasnym drewnem. Na dole jest wyjście do obszernego
korytarza, w którym można urządzić bankiet, a po drugiej jego stronie są pomieszczenia
gospodarcze, w których można przygotować przekąski i napoje.
SUFITY JESZCZE NIESKOŃCZONE?
- Już takie zostaną. To podwieszona metalowa siatka. Jeśli spojrzymy na nią w górę, zobaczymy
kable, rury, instalacje wentylacyjne. Jeśli zaś spojrzymy na sufit z dystansu, powstanie
złudzenie, jakby był w całości zabudowany.
BUDYNEK ADMINISTRACYJNY OBŁOŻONY JEST SZKLANYMI TAFLAMI.
- Z daleka wydaje się, że szkło jest gładkie, ale wystarczy podejść bliżej, żeby się przekonać, że
to nieprzezroczyste szkło z abstrakcyjnym wzorem. Niektórzy widzą w nim kształt lodowego
kwiatu. Zamówiliśmy je w austriackiej firmie, która strzeże tajemnicy produkcji. Tafle ułożone
są na stelażach, które można zamykać lub uchylać. Pracownicy biur będą więc mogli spojrzeć,
co się dzieje na zewnątrz budynku. Co ciekawe, wykorzystane tu szkło zostało tak
zaprojektowane, że deszcz sam będzie mył szyby.
WOKÓŁ BĘDZIE PARK.
- Na dachu muzeum między wystającymi szklanymi boksami wyrośnie trawa, niskie krzewy
i kwiaty, zostaną wytyczone ścieżki, po których będzie można spacerować. Mam nadzieję, że
ludzie będą tu przychodzić, odpoczywać, rozkładać koce na trawnikach i organizować pikniki.
NA DACHU MUZEUM.
- Ekscytujące, prawda?
Dość całowania ręki niemieckiego pana
Wśród warszawskich polityków zapanował strach a co jeśli muzeum historii Śląska pokaże
przeszłość niepolską?
DARIUSZ KORTKO, LIDIA OSTAŁOWSKA
4 września 1790 roku. Niemiecki poeta Johann Wolfgang Goethe czyta swoje wiersze
w świetlicy kopalni Fryderyk. Towarzyszą mu książę Karol August von Sachsen-Weimar
i hrabia Fryderyk Wilhelm von Reden, minister przemysłu w rządzie pruskim. Są w podróży.
Zanim pojadą dalej, Goethe chce obejrzeć cud techniki – pierwszą na kontynencie maszynę
parową do odwadniania kopalnianych chodników. Najpierw płynęła z Cardiff w Walii
statkiem do Szczecina, potem barkami po Odrze do Deszowic. Stamtąd rozmontowaną
maszynę furmanki wiozły do Tarnowskich Gór. Była wysoka, ważyła 34 tony – postawiono
dla niej specjalny budynek. Kosztowała 15 tys. talarów, więcej niż całoroczne zarobki
wszystkich pracowników.
Górnicy recytują poecie własny dwuwiersz pełen aluzji do starogermańskiej mitologii: Witaj nadobny synu Tuista Tutaj na drugim tronie dzikiej Morwenji”.
Już w karecie pędzącej do Krakowa i Wieliczki Goethe rewanżuje się słowami: „Z dala od
wykształconych ludzi, na końcu państwa, kto wam pomaga skarby odkrywać i je szczęśliwie
podnosić do światła? Tylko rozum i uczciwość. Są to bowiem klucze, prowadzące do każdego
skarbu, który ziemia kryje”. Posłaniec von Redena wraca z kartką do kopalni i wpisuje
sentencję do księgi pamiątkowej.
Dla pruskich urzędników górniczych to zniewaga. Odpowiadają Goethemu: „Choć na
rubieżach państwa, lecz jeszcze przy wykształconych ludziach”.
222 lata później Goethe znów rozpala.
PIAST KOŁODZIEJ, ROLADA I MODRO KAPUSTA
W miejscu, gdzie do 1998 roku działała kopalnia Katowice, trwa budowa nowego Muzeum
Śląskiego za 326 milionów złotych, głównie z unijnej dotacji. Resztę dokładają państwo
i samorząd. Konstrukcja schowana 13 metrów pod ziemią ma wielkość dwóch boisk piłkarskich.
Na powierzchni jest tylko czteropiętrowy gmach dyrekcji i szklane wieże, które doświetlają
wnętrza. Architekt Florian Riegler, Austriak z Grazu, o pomyśle: „Od początku było dla nas
jasne, że muzeum, zamiast zachwycać estetyką fasady, powinno skupiać się na treści. Dlatego zdecydowaliśmy, żeby było jak kopalnia, w której ukryte musi być to, co na Śląsku
najcenniejsze”.
Dyrektorem od 2008 roku jest Leszek Jodliński, rocznik 1967. Absolwent Uniwersytetu
Jagiellońskiego, historyk sztuki z Gliwic, kierował tam miejskim muzeum. W Katowicach
zdobywa sojuszników w samorządzie i biznesie, nawiązuje kontakty z kolegami z Europy,
organizuje lekcje języka śląskiego, wydaje ponad 70 książek, dzieła sztuki pokazuje na
chodniku. Za jego dyrekcji frekwencja wzrasta czterokrotnie. Jodliński zauważa, że muzeum
nigdy nie zajmowało się historią inną niż polska. Proponuje: zróbmy stałą wystawę o Górnym
Śląsku na najniższym poziomie nowego budynku. Podobne ekspozycje zrobili już Czesi
w Opawie i Niemcy w dwujęzycznym Schlesisches Museum w Görlitz. Polska też powinna
taką mieć.
Muzeum Śląskie działa od 1920 roku, ale jego reprezentacyjną siedzibę otwarto tuż przed
wojną. Na frontonie wizerunek górnika w stroju Piasta Kołodzieja symbolizował polskość
tych ziem. Wkrótce Niemcy zarządzili rozbiórkę gmachu, a większość zbiorów zniszczyli.
Dopiero za „Solidarności” w środowisku akademickim zawiązał się komitet na rzecz
odbudowy muzeum. Przewodziła mu prof. Ewa Chojecka, znana historyczka sztuki. W starym
hotelu przy alei Korfantego urządzano pierwsze wystawy. Ale placówka nie zajmowała się
zbyt energicznie śląskimi sprawami ani w PRL, ani w demokratycznej Polsce. I nie włączyła
się w burzliwą dyskusję z ostatnich lat o regionalnej tożsamości.
W magazynach – głównie sztuka. Są też dewocjonalia, zabawki, stroje ludowe, sprzęty
gospodarstwa domowego, silesiana z okresu powstań śląskich i plebiscytu, powojenne
plakaty i zdjęcia. Ze średniowiecza niewiele. Eksponaty to przede wszystkim XIX i XX wiek.
Stulecia, w których Polakom trudno się odnaleźć. Tak wynika z badania opinii publicznej,
które dyrektor Jodliński zamówił, kiedy rozważał koncepcję wystawy. W Warszawie czy
Poznaniu Śląsk kojarzy się z przestępczością i bezrobociem. Ślązacy to ludzie nieokreśleni
narodowościowo, nie można im ufać. Z dobrych rzeczy: dawne koncerty w Spodku, rolada
i modro kapusta, Gustlik z „Czterech pancernych i psa”. Hasło: „Śląsk piastowski, zawsze
polski”. Powstania śląskie? Ludzie nie wiedzą, czy to porażka, czy sukces.
Leszek Jodliński: – Wszystko poplątane, fikcja miesza się z prawdą. Czytelnicy wzruszają się
losem harcerzy zrzucanych przez hitlerowców z wieży spadochronowej w parku Kościuszki
w Katowicach, a to kreacja literacka Kazimierza Gołby z lat 50. powtórzona w 1976 roku
w filmie „Ptaki ptakom”. Zwycięża narracja toksyczna i wielokrotnie zakłamana. Każdy trzyma
się swojej wersji, umyka niejednoznaczność historii.
Katowicki publicysta Michał Smolorz (zmarł na początku 2013 roku) wciąż wypominał elitom
niewiedzę: „Do nielicznych dociera, że Ślązacy mają swoją autonomiczną historię, odrębną
od reszty kraju – przez blisko 600 lat żyli bowiem poza Polską (...) Śląsk nie uczestniczył
w Polsce jagiellońskiej, pod Grunwaldem stał u boku Krzyżaków, zaś szwedzki król Karol XII
przyniósł tutejszym luteranom wolność religijną. Ślązacy nigdy nie byli pod zaborami, nie
doświadczali przegranych powstań, nie czytali dzieł wieszczów, nie znali bohaterów powieści
»ku pokrzepieniu serc«, pokornie służyli w kolejnych Wehrmachtach. Nawet taki demon
polskiej historii jak pruski król Fryderyk II Hohenzollern ma tu oblicze twórcy nowoczesnego
państwa prawa, w którym zaczął się wielki rozwój cywilizacyjny Górnego Śląska”.
Leszek Jodliński chce opowieści o Górnoślązakach bez tradycyjnego polewania narodowym
sosem – polskim lub niemieckim. Prosi naukowców z różnych dziedzin, by wskazali
najważniejsze momenty w dziejach regionu. Każdy ze swojej działki.
Irma Kozina, historyczka sztuki z Uniwersytetu Śląskiego, specjalistka od pałaców arystokracji:
– Ludzie w XVIII wieku pisali, że na Śląsku jedzie się przez lasy, mija wioski, czasem jakiś
dworek. Potem Reden sprowadza pierwszą maszynę parową – i powstają giganty
przemysłowe!
Leszek Jodliński: – Udział w industrializacji Europy jest ważnym składnikiem górnośląskiej
tożsamości. To zrozumiałe dla Europejczyków. Uczą się o tym w szkołach.
A więc decyzja. Początek wystawy – maszyna parowa i Goethe. Potem m.in. rozwój transportu,
pruskie dążenie do modernizacji, koncerny, konfesje, wybitne postaci (w tym nobliści),
powstania, wojna, volkslisty itd. Wszystko, co przed maszyną parową – do „kapsuł czasu”,
wyodrębnionych przestrzeni poza głównym szlakiem zwiedzania. Bo miejsca mało, ledwo
1352 m kw.
W samorządzie nad wystawą czuwa Jerzy Gorzelik, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska:
– Spodobała mi się. Nowe myślenie, rozmach, odpowiedź na potrzeby Górnoślązaków, dla
których tożsamość to kwestia wyboru. Ale w Warszawie szlachecki dworek budzi większy
sentyment niż architektura przemysłowa.
W czerwcu 2012 roku Jodliński umieszcza wytyczne dla uczestników konkursu na scenariusz
wystawy na stronie internetowej muzeum.
ZA NIEMCA HAROWAŁBYM W HUCIE CYNKU I SZYBKO BYM UMARŁ
Piotr Spyra – historyk, rówieśnik Jodlińskiego – działał już w ZChN, LPR i PiS. Zakładał Ruch
Obywatelski „Polski Śląsk”. W 2010 w wyborach samorządowych dostaje się z listy PO do
sejmiku województwa. Platforma ma w nim 22 na 48 głosów. Żeby skutecznie rządzić, musi
współpracować z dwoma radnymi z PSL i trzema z Ruchu Autonomii Śląska. RAŚ mówi
o niezależności od stolicy podobnej do przedwojennej, o śląskim skarbie, narodowości
i uznaniu śląskiego za odrębny język. Na Ruch głosowało ponad 170 tys.
Jerzy Gorzelik, szef RAŚ, wchodzi do zarządu województwa i odpowiada m.in. za kulturę.
Rok później Spyra zostaje wicewojewodą. W czerwcu zagląda na stronę muzeum, czyta
najnowsze dokumenty o wystawie i melduje na Twitterze: „Muzeum Śląskie ma wizję regionu
w duchu niemieckiego nacjonalizmu”. – To był impuls serca. Zabolało mnie, że Polacy są tłem dla niemieckich hut i kopalni. W wytycznych Jodlińskiego przedstawieni są jako poddani,
którzy mogą tylko całować rękę niemieckiego pana. Czy historię Górnego Śląska trzeba
zaczynać od niemieckich arystokratów i fabrykantów? Ślązacy nie bywali na rautach w zamku
u książąt pszczyńskich. Za Niemca harowałbym w hucie cynku i szybko bym umarł.
Spyrowie – Ślązacy z dziada pradziada. Chłopi spod Pszczyny, za cesarza obrabiali książęce
pola. Nastaje Polska, od razu inaczej. Dziadek Wilhelm jest mistrzem kowalskim. Dziadek
Alojzy idzie do seminarium nauczycielskiego. Wojna przerywa awans rodziny. Alojzy nie
podpisuje volkslisty i trafia do Auschwitz. Wilhelm podpisuje i spokojnie zajmuje się
kowalstwem. Dwóch wujków nie wraca spod Stalingradu. Znowu Polska. Ojciec Spyry jest
inżynierem w kopalni Piast, mama pracuje w archiwum.
Spyra: – Tyle Polsce zawdzięczamy! Wreszcie możemy mówić, że jesteśmy Ślązakami
i Polakami. Za Niemca nikt nie mógł tak powiedzieć.
Adam Matusiewicz, marszałek województwa śląskiego, ma sporo na głowie. Reformuje
regionalną kolej. Na Stadionie Śląskim inspektor wstrzymuje budowę. Warszawa wypomina
koalicję z RAŚ. Wpływowi koledzy z Platformy pamiętają wypowiedź Gorzelika dla
„Rzeczpospolitej”: „Nie rozumiem, dlaczego dzieci śląskie mają czytać Sienkiewicza i uczyć
się o polskich uniesieniach. Ta kultura jest nam kompletnie obca”. Szef RAŚ przypomniał też
słowa brytyjskiego premiera Davida Lloyda George’a z 1919 roku, że oddać Polsce śląski
przemysł, to jak oddać małpie zegarek. A potem wysłał list do prezydenta Komorowskiego,
że czuje się zwolniony z lojalności wobec państwa.
- Miałem tego wszystkiego dosyć. Potrzebowałem spokoju. Wakacje, piękny letni wieczór,
wyszedłem do ogródka – wspomina Matusiewicz. – Nagle telefon. Jeden ze śląskich posłów
Platformy (wybaczcie, nazwiska nie zdradzę) piekli się: „Wiesz, co się dzieje u ciebie
w muzeum?”. Mówi o sabotażu. Wściekłem się.
Dyrektor Leszek Jodliński: – Zadzwonił około 21. Kazał mi „wypierdolić” koncepcję wystawy.
Ja, że tego nie zrobię. A on, czy na pewno chcę być dyrektorem. Panie marszałku, nie za
każdą cenę. Pewnie myślał, że zastukam obcasami i stanę na baczność. Ale po dwóch
godzinach odezwał się znowu i przeprosił. To mnie ujęło. Umówiliśmy się na następny dzień.
Nazajutrz Matusiewicz drąży. Pyta o Kulturkampf. Czy naprawdę przyczynił się do rozwoju
życia kulturalno-narodowego Ślązaków? I o secesję, która na Śląsk dotarła z Berlina przez
Wiedeń i Kraków. Dlaczego Kraków wymieniony na ostatnim miejscu? Jodliński przekonuje,
że wystawa na pewno nie będzie wzbudzała tak wielkich emocji. Sprawa wydaje się
załatwiona.
NOBLIŚCI Z DWORCA W KOLUSZKACH
Kilka dni później „Dziennik Zachodni” pyta na pierwszej stronie: „RAŚ zawłaszcza. Prawda
czy fałsz?”. Publicystka Teresa Semik oskarża: „O tym, co dziś jest historią Śląska i co będzie
wizytówką nowego muzeum, decydują naukowcy powiązani z RAŚ (nazywani wdzięcznie
rasiowymi historykami), a przynajmniej powiązani z wicemarszałkiem Jerzym Gorzelikiem:
prof. Ewa Chojecka, promotorka pracy doktorskiej Gorzelika, i dr Irma Kozina z tego samego
co Gorzelik zakładu historii sztuki UŚ”. Semik rozprawia się z wizją wystawy:
- Historia Śląska zaczyna się od maszyny parowej. Wprawdzie przyszła z Anglii, ale obsługa
techniczna już z Prus.
- Dlaczego Goethe? W Tarnowskich Górach „Fausta” nie napisał.
- Wszystko, co niemieckie, jawi się jako pozytywne i wspaniałe. Specyficznie śląski ma być
wypas krów i gęsi przez dzieci w czasie wojny.
- Śląsk Austriacki, zwłaszcza Śląsk Cieszyński, jest mało atrakcyjny dla tak szacownego
muzeum, a co dopiero średniowiecze, gdy po tej ziemi pałętali się jacyś Piastowie.
- Powstańcy śląscy pojawiają się grzecznościowo.
- W dziale wybitne postaci są wymienieni głównie Niemcy.
- „Śląscy” nobliści zdobywali nagrody, ale dla Niemiec i USA. Związani byli z niemiecką
formacją kulturową. Równie dobrze mogli się urodzić przypadkowo na dworcu w Koluszkach.
Marszałek Matusiewicz: – Mój cudowny plan zamiecenia sprawy pod dywan spalił na
panewce.
A GDZIE BYŁA MATKA NIEMKA?
Komisja konkursowa złożona z muzealników i profesorów musi wybrać scenariusz, według
którego powstanie wystawa. Na październikowe obrady zgłasza się Andrzej Krzystyniak,
pełnomocnik wojewody ds. kombatantów, członek zespołu redakcyjnego pisma „Myśl.pl”,
wydawanego przez Fundację im. Bolesława Chrobrego (kieruje nią Sylwester Chruszcz, były
działacz Ligi Polskich Rodzin). Chce wejść na salę. Mówi, że jest od marszałka, ma
obserwować posiedzenie.
Prof. Ewa Chojecka, przewodnicząca komisji: – Marszałek potraktował nas jak patałachów.
Co, politruk przychodzi? Znów jak za dawnych czasów mamy słuchać, co władza rozkaże?
Profesorowie Marek Szczepański, socjolog, i historyk Ryszard Kaczmarek oświadczyli, że
wyjdą, jeśli wpuszczę pana Krzystyniaka. Musiałam ratować marszałka przed złamaniem
prawa i kompromitacją. Nie zgodziłam się.
Adam Matusiewicz: – Chciałem dobrze dla Jodlińskiego, żeby wszyscy zobaczyli, że panuję
nad muzeum. A dyrektor mi się sprzeciwił i jeszcze ogłosił to w mediach. No jak to wygląda?
Szef wysyła do muzeum swojego człowieka i ten człowiek zostaje przed drzwiami.
W wywiadzie dla Teresy Semik marszałek oświadcza, że wytyczne były „absolutnie
skandaliczne i niedopuszczalne. (...). Odtąd żaden materiał dotyczący tej wystawy nie ukaże
się bez mojej osobistej akceptacji”.
Wtedy głos zabierają politycy. „Wystawa to próba rewizji historii” – woła Zbyszek
Zaborowski, szef SLD na Śląsku. Dorota Arciszewska-Mielewczyk, posłanka PiS, ogłasza
w Sejmie: „Zafałszowany proniemiecki scenariusz jest prowokacją antypolską”. Wojciech
Szarama kierujący śląskim PiS uzupełnia: „Nie powinno to dziwić, skoro za kulturę
w województwie odpowiada przewodniczący RAŚ, który głosi bez skrępowania, że jego
ojczyzną nie jest Polska, tylko Górny Śląsk”.
Publicysta Piotr Semka: „Dla RAŚ kontrola nad muzeami i instytucjami kultury to punkt
wyjścia do dominacji nad pamięcią regionu. Politycy PO nie rozumieją, że gra idzie o oblicze
tożsamości Śląska. Zbiegają się moda na multikulti, lekceważenie postulatów polskości
w mediach i bezradność Platformy”.
Metropolita górnośląski arcybiskup Wiktor Skworc podczas mszy za ojczyznę o wystawie:
„Oczekujemy, że będzie nie tylko przypadkowym zbiorem odprysków czy peryferii historii”.
Duchowni z Wydziału Teologicznego UŚ piszą do marszałka: „W tej wystawie Ślązak jest
Ślązakiem tylko pod jednym warunkiem, gdy przestaje czuć i myśleć po polsku”.
Historyczka sztuki Irma Kozina, która odkurzyła maszynę parową: – Potraktowali mnie jak
szpiega niemieckiego. Moja rodzina to powstańcy styczniowi i warszawscy, a oni uznali mnie
za Germankę.
Pod koniec października marszałek organizuje otwartą debatę o wystawie. Przychodzi
kilkadziesiąt osób. Niemal każdy chce mówić.
Bogdan Kasprowicz z Instytutu Lwowskiego i Związku Ormian w Polsce: – Jakie znaczenie
będą miały historie Kresowian w tej wystawie? My tu nie jesteśmy na zasadzie gości,
gastarbeiterów, kolonizatorów. My tu jesteśmy współgospodarzami, bo w tym charakterze
zostaliśmy tu przytransportowani.
Grzegorz Grześkowak z Rodziny Policyjnej 1939: – Policja województwa śląskiego, formacja
uzbrojona, pełniła swoją służbę tylko 17 lat. W tym czasie 22 funkcjonariuszy oddało życie
w walce z przestępczością. Wystawa nie może się bez nich obyć.
Jadwiga Chmielowska, dziennikarka i nauczycielka, kiedyś działaczka „Solidarności”: – Mowa
tu była o matkach, żeby na wystawie pokazać Śląsk z ich punktu widzenia. A gdzie była matka
Niemka, która głosowała w 1933 roku i do władzy doszedł Hitler? To jest relatywizm,
postmodernizm!
I podobnie przez kilka godzin.
Ewa Chojecka: – Wyglądało, że z tą wystawą wystartujemy w Europę, że wreszcie będziemy
mieli nowoczesne muzeum, a tu nieszczęście.
Pani profesor pracowała nad wystawą zgodnie z naukowym warsztatem i etyką humanisty.
Teraz przygotowuje argumenty za: – Nie przetrawiliśmy historii XX wieku, nasza pamięć jest
poszatkowana. Na Górnym Śląsku zerwano ją np. po pierwszej wojnie światowej, gdy
Rzeczpospolita chciała odciąć się od dziedzictwa pruskiego. Kolejne zerwanie w 1939, kiedy
naziści niszczyli dziedzictwo dwudziestolecia. W 1945 nowa pamięć. Polskę przesunięto na
zachód jak szafę, a na Górny Śląsk wrzucono setki tysięcy Kresowian. PRL narzucił
jednorodność narodową i konfesyjną. Kto się nie mieścił w schemacie, był wykluczony.
Ludzie na własny użytek tworzyli prywatne wersje historii. Teraz, gdy odtwarzamy ciągłość
i poznajemy nowe, czasem niewygodne fakty, rodzi się strach. A jeśli moja prawda okaże się
niepełna albo fałszywa, to jak się odnajdę?
Ewa Chojecka z profesor Ludgardą Buzek, byłą żoną szefa Parlamentu Europejskiego,
wpraszają się do Adama Matusiewicza. Chcą zapytać, jak czuliby się Polacy, gdyby
w Schlesisches Museum w Görlitz urządzono antypolską nagonkę. Podobno w niemieckim
MSZ rozmawiano o tym, co się dzieje w Katowicach. A marszałek tylko o Jodlińskim: „Ja go
muszę usunąć. On mnie osobiście obraził”.
NIE MASZ PRAWA JEŹDZIĆ PO WIESZCZACH
Bronisław Komorowski, z wykształcenia historyk, często bywa w zameczku Mościckiego
w Wiśle. Zaprasza na obiady polityków, naukowców, twórców kultury. W Barbórkę podczas
takiego spotkania Irma Kozina podchodzi do prezydenta. Rozmowa podobno wygląda tak:
Kozina: – Dyrektor Jodliński jest prześladowany, bo eksponuje niemieckie wątki w historii
Górnego Śląska.
Prezydent: – Jest dla mnie oczywiste, że historia to rzecz interpretacji.
Kozina: – Raczej faktów.
Prezydent: – Tak, droga pani, ale te fakty można interpretować. Jodliński powinien je
interpretować zgodnie z polską racją stanu. No ale jak ktoś chce umierać za Śląsk, to mu
kancelaria nawet jakąś wiązankę ufunduje.
Kozina: – A ja myślałam, że polska racja stanu to prawda, Bóg, honor i ojczyzna.
Prezydent odwraca się i odchodzi.
Kozina myśli: – Zaatakowano historię. Jaka narracja władzy, taka i historii. A ja jestem
zobowiązana mówić prawdę, dzielić się wiedzą. Zdawało mi się, że nastał czas oczyszczenia.
Ale nie, i to budzi w Ślązakach agresję. Czasem mówią do mnie: „Ty polska okupantko Śląska”.
A ja się czuję miłośniczką.
Kozina nie wie, że w śląskiej Platformie „opcja komorowska” chce nawrócić
nieprawomyślnych Ślązaków na Polskę. A „opcja śląska” z Tomaszem Tomczykiewiczem,
przewodniczącym partii w regionie, powstrzymuje polski hurapatriotyzm, bo razi wielu
śląskich wyborców. Pamiętają wyniki ostatniego spisu powszechnego: w Polsce jest aż 847
tys. Ślązaków.
Opcje ciągle się ścierają. Na przykład o rocznicową wystawę w Senacie. Przeciw nazwie
„Górny Śląsk w ogniu. Czas Powstań Śląskich” protestują „komorowscy”. Bo słowo „ogień”
sugeruje wojnę, a nie „zryw powstańczy i plebiscyt”. Protest skuteczny, po ogniu ani śladu.
Nowy tytuł: „Górny Śląsk. Czas Powstań Śląskich”. Prezydent musi pilnować, żeby Platforma
nie wyszła na partię kosmopolitów, w przeciwieństwie do PiS, który dba o sprawę narodową.
Może dlatego w rocznicę wybuchu drugiej wojny mówi w Katowicach: „Niektórzy podają
w wątpliwość patriotyzm polski Ślązaków, którzy gdzieś tracą swoją świadomość pomiędzy
Oberschlesien a Górnym Śląskiem”. Prezydentowi nie podoba się sojusz PO z RAŚ: „Takie
ukształtowanie koalicji może oznaczać lekcję, jaką odebrał w znanej baśni uczeń
czarnoksiężnika, który uruchomił złe moce, a potem nad nimi nie był w stanie zapanować”.
Tak samo profesor historii Tomasz Nałęcz, prezydencki doradca: „Obawiam się, że patriotyzm
śląski, a dokładniej patriotyzm górnośląski, bo tam działa RAŚ, jest przeciwstawiany
patriotyzmowi polskiemu. Proszę spojrzeć na patriotyzm kaszubski. W tamtym regionie nikt
go nie przeciwstawia polskości. Urokiem samorządności jest to, że nie konfrontuje ona
patriotyzmu państwowego z patriotyzmem lokalnym. Jeden idealnie powinien dopełniać
drugi. RAŚ neguje to dopełnianie”.
Szef Ruchu Jerzy Gorzelik: – My tylko się zastanawiamy, czemu ma służyć historia.
Zaprogramowaniu młodego człowieka na dobrego Polaka, posłusznego obywatela państwa
narodowego? Czy raczej lekcji krytycyzmu, poszukiwania źródeł i dochodzenia do własnych
interpretacji? Jak na przykład poradzić sobie z pytaniem, czy powstania śląskie były dobre,
czy złe? Dla jednych dobre, dla drugich złe.
Prof. Chojecka: – Tożsamość górnośląska to nie żaden folklor, tylko mozaika życiowych
doświadczeń. Ślązacy nigdy nikogo nie pouczali, jak ma żyć, a nam ciągle ktoś coś każe.
Wicewojewoda Spyra: – Polska placówka publiczna utrzymywana przez polskich podatników
powinna się opierać na polskiej tradycji.
Prof. Ryszard Kaczmarek, szef Instytutu Badań Regionalnych, autor książki o Ślązakach
w Wehrmachcie: – Czy politycy naprawdę sądzą, że polscy historycy zrobią coś
antypolskiego?
Marszałek Adam Matusiewicz: – A ja okrakiem na barykadzie. W Warszawie ciągłe pretensje
o koalicję z RAŚ. W Katowicach totalna krytyka ze strony PiS i SLD, chcą głowy Jodlińskiego.
Rada muzeum i naukowcy, że jestem politycznym komisarzem. A Gorzelik wciąż z czymś
wyskakuje. Mówię mu: „Jurek, jak się nie uważasz za Polaka, to nie możesz jeździć po
naszych wieszczach”.
ERNST, ERNST, ERNST
Sąd konkursowy wskazuje zwycięzcę. Katowicka agencja reklamowa adVenture zrobiła już
udane aranżacje w muzeach piwa w Żywcu, Okocimiu i wystawę w kopalni w Bochni. Teraz
kolejne, największe wyzwanie. 50 specjalistów z różnych dziedzin ma wypełnić scenariusz
treścią: teksty, multimedia, opisy techniczne. A wszystko pod okiem strażaka, który może rozwalić robotę, bo brak ścieżki ewakuacyjnej.
Sławomir Mazan, współwłaściciel agencji: – Każdy się zastanawia, ile Niemca ma być
w wystawie. A nas obchodzi jeszcze, żeby była ciekawa. Współczesne muzea to nie kapcie
i gablotki. Ważne są emocje. Wystawa ma być jak historyczny film, wręcz otaczający widza.
Śląsk zasługuje, by opowiadać o nim równie przejmująco, jak robią to najlepsi, np. Muzeum
Schindlera w Krakowie.
AdVenture czeka na podpisanie umowy, ale nie wiadomo, co dalej z Leszkiem Jodlińskim.
Ma kontrakt do końca roku. Profesor Chojecka prosi marszałka w liście, żeby go przedłużył.
Ale marszałek nie chce.
Dziś tłumaczy: – Jodliński się zna, ale jest pod wpływem muzealnictwa niemieckiego. Mógł
zrobić świetną wystawę, jednak zgubiła go buta. Uważa się za najmądrzejszego, a wykazał
się zerowym instynktem politycznym. Przykład? Najwięksi śląscy piłkarze. Kogo my tam
mamy w scenariuszu? Klose, Podolski, Wilimowski.
Zauważamy: – Wilimowski naprawdę jest największym śląskim piłkarzem.
Marszałek: – Ale miał na imię Ernest, a Jodliński w scenariuszu tylko Ernst, Ernst, Ernst.
Jakby chciał mi na złość zrobić. A sama wystawa? Zaczyna się od Goethego, Niemca. Niemcy
budują przemysł. Hmm... Tup, tup tup, idziemy dalej. O, jest wreszcie o Polakach. Piorą pranie
w maglu albo się modlą w kościele. Fajnie, fajnie. Co tam dalej? Coś, co rozkłada na łopatki.
Ślązacy tłuką się między sobą w powstaniach. A gdzie tu tęsknota za Polską? No i ten
Kulturkampf. Jazda bez trzymanki.
Michał Smolorz: „Jak w Radiu Erewań ze starego dowcipu. Po pierwsze, Kulturkampf to nie
walka z językiem polskim, ale z Kościołem katolickim. To pakiet ustaw przyjętych w latach
1871-1876, dających organom państwa szereg uprawnień kontrolnych wobec struktur
kościelnych. Było tam np. słynne prawo ambony, czyli zakaz prowadzenia w świątyni agitacji
politycznej. Prawo nadzoru szkolnego ustanawiało państwowych, świeckich wizytatorów
także na lekcjach religii, czego dziś bezskutecznie domagamy się w Polsce. Zbawienne dla
katolicyzmu było prawo zobowiązujące kandydatów na kapłanów, żeby najpierw skończyli
studia na państwowym uniwersytecie, a dopiero potem szli do seminarium. Kolejna ustawa
wprowadziła zakaz przekazywania Kościołowi jakichkolwiek publicznych pieniędzy, dotacji
lub subwencji. To biskupi ukuli hasło, że walka z Kościołem to w istocie walka z polskością.
To prawda, że system oświatowy cesarstwa wprowadził powszechny obowiązek szkolny
i przymus nauki niemieckiego, ale tak jest do dziś we wszystkich demokracjach świata, także
w Polsce, gdzie obowiązek nauki języka państwowego dotyczy każdego obywatela. I na
koniec: to nie Bismarck wymyślił pojęcie Kulturkampf, ale pruski poseł Ludwig Karl Virchow,
kierując się szlachetnymi założeniami świeckiego państwa prawa. Podpisałaby się dziś pod
tym większość polskich obywateli”.
Prof. Ryszard Kaczmarek: – Nie ma w tym kontrowersji. W czasie rozbiorów i za PRL
potrzebne było apologizowanie tradycji narodowej, teraz powinniśmy się z niej wyzwolić.
Staramy się w Europie budować narrację jak najbardziej obiektywną. Nie da się opowiedzieć
o Lwowie bez Polski i o Górnym Śląsku bez Niemiec. Przez dziesięć lat wspólnie z Joachimem
Bahlcke z Niemiec i Danem Gawreckim z Czech pracowaliśmy nad nową „Historią Górnego
Śląska”. Udowodniliśmy, że potrafimy postawić nowe wspólne pytania o przeszłość regionu,
nie szukając tego, co dzieli, ale tego, co łączy. Wszystko jest w książkach. Tylko kto dzisiaj
czyta?
Grudzień 2012. Politycy odwracają oczy od muzeum. Nowa spółka Koleje Śląskie, oczko w głowie marszałka, miała pokazać sprawność Platformy w regionie. Ponosi klęskę. Na tory
nie wyjeżdża ponad setka pociągów. Znika dyspozytor. Na peronach kłębią się wściekłe
tłumy, a prezes Kolei Śląskich pokazuje żółte papiery.
Adam Matusiewicz musi złożyć dymisję. Kontrakt z Leszkiem Jodlińskim przedłuża, ale tylko
do końca marca. Nowy marszałek Mirosław Sekuła rozpisuje konkurs na dyrektora muzeum.
Do czasu rozstrzygnięcia obowiązki przejmuje dotychczasowy zastępca.
RAŚ zrywa koalicję z PO. „Z ofermami trudno współrządzić”, ogłasza Jerzy Gorzelik.
W Warszawie Platforma nie kryje radości. Podobno strzeliły korki od szampana.
Matusiewicz: – Mirek Sekuła ma świetne relacje z tymi, co tego szampana pili.
Do konkursu staje 8 osób. Jodliński, Krzystyniak od kombatantów, historyk Zygmunt
Woźniczka (w 2010 r. w komitecie honorowym poparcia Jarosława Kaczyńskiego na
prezydenta), Jarosław Racięski, szef muzealnego działu „Historia”, i mniej znani: Aleksander
Harkawy, Lesław Nowara, Andrzej Romański, Sławomir Witkowski. Komisja wskazuje
najlepszego kandydata, ale wybierają marszałek z ministrem kultury.
Plotki: Jodliński nie ma szans, marszałkowi nie pasuje; wybierze propolskiego na złość RAŚ;
wystawy o Górnym Śląsku wcale nie będzie, wystarczy malarstwo.
Leszek Jodliński: – Politycy zapominają, że państwo nie ma monopolu na pamięć. Powstają
muzea wirtualne, prywatne, tworzą je stowarzyszenia. I nie zależy im wyłącznie na tym, by
za pomocą historii osiągać sukces polityczny.
Irma Kozina: – W 1982 roku Ryszard Woźniak namalował obraz „Wielka fala popierdala”.
Czerwone tło. Po jednej stronie księżyc i palma zamiast sierpa i młota. Po drugiej mapa ZSRR
przypominająca krowę, która wpadła do pomieszczenia i nie wie, jak się zachować. Jeszcze
lekko się cofa, ale wkrótce ruszy i stratuje palmę z księżycem. Podobnie z muzeum. Gdy
dopuścimy prawdę, zyskamy szacunek i sprawy nie będzie. A jak nie, krowy nie da się
zatrzymać.
MINISTER SOBIE NIE WYOBRAŻA
Jedenastu jurorów: przedstawiciele marszałka, ministra kultury, związków zawodowych i rady
muzeum. Pod przewodnictwem prof. Andrzeja Rottermunda, dyrektora Zamku Królewskiego
w Warszawie, mają wskazać osobę, która najlepiej pokieruje Muzeum Śląskim.
Kandydat nie musi mieć doświadczenia w muzealnictwie (mile widziane), ale powinien znać
język obcy (niekoniecznie biegle), być trzy lata kierownikiem (gdziekolwiek) i magistrem (w
dowolnej dziedzinie). Dobrze, gdyby znał przepisy dotyczące działalności instytucji kultury.
Każdy ma przygotować na piśmie koncepcję działania placówki.
Dzień wcześniej marszałek Sekuła zaprasza jurorów na uroczysty obiad do karczmy
w katowickiej dzielnicy Giszowiec. Rozmowy niezobowiązujące, ale nie o konkursie. Wtem
marszałek do prof. Chojeckiej: „No, pani to jeszcze dokopią”.
„Groźba, dobra rada, troska?” – myśli pani profesor.
Rano kandydaci, jeden po drugim, stają przed komisją. Opowiadają, jak chcą kierować
muzeum. Każdy odpowiada na te same trzy pytania: o ustawy dotyczące muzeów, jak na nie wpływają współczesne zjawiska społeczne, np. globalizacja i komercjalizacja, oraz o ocenę
zbiorów Muzeum Śląskiego.
Jurorzy na kartkach zapisują nazwiska swoich faworytów. Nowara zdobywa pięć głosów,
Racięski trzy, Jodliński dziesięć. Zwycięża jako merytorycznie najlepszy.
Prof. Chojecka: – Nie było wątpliwości, kogo komisja ma rekomendować w drugim
głosowaniu. Wtedy głos zabrał Jacek Miler, przedstawiciel ministra kultury, i powiedział, że
on sobie nie wyobraża Jodlińskiego na tym stanowisku.
Członkowie komisji podnoszą ręce. Za Jodlińskim – prof. Chojecka i dr Bogna Dziechciaruk-
Maj, dyrektorka Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha”. Za Nowarą: Andrzej
Rottermund, Joanna Wnuk-Nazarowa (przedstawiciele marszałka), Michał Woźniak i Jacek
Miler (przedstawiciele ministra kultury). Pozostali jurorzy wstrzymują się od głosu.
Nowara to poeta z Gliwic. Prawnik z wykształcenia, autor m.in. sześciu tomów wierszy oraz
dwóch tomów epigramów. Nigdy nie pracował w żadnym muzeum, jest dyrektorem do spraw
rozwoju w drukarni cyfrowej V8 w Gliwicach. Kiedyś był naczelnikiem wydziału kultury
w Urzędzie Miasta w Gliwicach. Wnuk-Nazarowa mówi, że to świetny kandydat, bo „zna się
na pieniądzach” i jest „entuzjastą życia muzealnego”. Zaleca, by „miał do pomocy
wicedyrektora do spraw muzealnych”.
Prof. Chojecka: – Nie zapytałam Milera, co robi. Nie krzyknęłam, że to było ustawione.
Poczułam się pionkiem. Zbaraniałam.
Przegląda kartkę, na której notowała swoje myśli: „Przepadł kandydat najlepszy; muzeum
zawłaszczane przez polityków, środowisko naukowe sparaliżowane; lepszy amator, ale uległy
niż niezależny fachowiec. Tak ma wyglądać kultura na Śląsku?”. A na końcu dopisek: „Co
dalej?”.
-2
Historia Miejsca
Od Ferdinandgrube do kopalni Katowice
reportaż multimedialny
Od Ferdinandgrube do kopalni Katowice
„Stalin umarł, ale w dziełach ludzkich trwać będzie dalej: na kopalni imienia Stalina, na hucie imienia
Stalina, na całym Śląsku, na ścianie węglowej, przy piecu hutniczym, przy biurku pisarza i przy stole
kreślarskim inżyniera. Przejdźmy się po Śląsku, a kiedy wrócimy do Stalinogrodu, postarajmy się
ogarnąć raz jeszcze obraz wielkiej codziennej pracy, jaką Śląsk wykonuje. (...)Dlatego tak blisko jest
ze Śląska do Niego, dlatego też imię Jego patronuje kopalniomi hutom, dziełom rąk robotniczych”.
Wilhelm Szewczyk
Kopalnia została założona w 1823 r. w Bogucicach, jednej z dwóch najstarszych dzielnic
dzisiejszych Katowic. Tutejsze grunty wchodziły w skład dóbr hrabiego Stanisława
Mieroszewskiego (1756-1824), posła na Sejm Czteroletni. Do otwarcia kopalni namówili go
właściciele otwartej w 1822 r. huty cynku Fanny. Ich zakład znajdował się zaledwie kilkaset metrów dalej – tam, gdzie obecnie stoi hala widowiskowo-sportowa Spodek. Zgodę na
eksploatację węgla 3 maja 1823 r. nadał Wyższy Urząd Górniczy w Brzegu, a 18 dni później
decyzję tę zatwierdziły wyższe władze górnicze w Berlinie. Połowę udziałów w nowo otwartej
kopalni miał wprawdzie Mieroszewski, ale swoją pierwszą nazwę zawdzięczała ona głównemu
inicjatorowi tego przedsięwzięcia, Ferdinandowi von Beymowi, emerytowanemu rotmistrzowi
pruskiej armii i współwłaścicielowi huty Fanny.
W AMERYKAŃSKIM STYLU
W ciągu następnych kilkunastu lat kopalnia parę razy przechodziła z rąk do rąk. W 1839 r.
odkupił ją Franciszek Winckler, który do dużego majątku doszedł w iście amerykańskim stylu.
Zaczynał jako zwykły górnik, a pod koniec życia był właścicielem kilkudziesięciu kopalń
i zakładów przemysłowych, a w uznaniu zasług otrzymał tytuł szlachecki. Gdy w 1851 r.
Winckler zmarł, dzieło kontynuował jego zięć, Hubert von Tiele. W 1889 r. przekształcił swoje
imperium przemysłowe w spółkę akcyjną, a kopalnia Ferdinand była jej najważniejszą częścią.
Po podziale Górnego Śląska w 1922 r. między Polskę i Niemcy zakład ten ostatecznie znalazł
się w rękach holdingu z siedzibą w Nowym Jorku, a większość akcji należała do niemieckiego
przemysłowca Friedricha Flicka.
KU CHWALE „WODZA NARODÓW”
Wraz z przyłączeniem części Górnego Śląska do Polski nazwa kopalni została początkowo
zmodyfikowana na Ferdynand. 15 lipca 1936 r. kopalnia zmieniła nazwę na „Katowice”,
a w następnym roku zakład stał się częścią Wspólnoty Interesów Górniczo-Hutniczych. Po
wybuchu II wojny światowej Niemcy włączyli tę kopalnię do koncernu Herman Göring i nadali
jej starą nazwę, „Ferdinand”.
Po wyzwoleniu, w 1945 r., kopalnia znowu została „Katowicami”. Kolejna, tylko trzyletnia
zmiana nazwy, nastąpiła w 1953 r. Podobnie jak miasto, na terenie którego się znajdowała,
kopalnia otrzymała wtedy na cześć Józefa Stalina nazwę „Stalinogród”. W 1996 r. kopalnię
„Katowice” połączono z sąsiednią, „Kleofas” i wkrótce potem zlikwidowano. W lipcu 1999 r.
zakończono eksploatację tutejszych złóż i przystąpiono do rozbiórki większości znajdujących
się na powierzchni obiektów. W ciągu 176 lat istnienia z kopalni wydobyto ponad 120 mln ton
węgla.
WIĘCEJ NIŻ GÓRNICY
W księgach parafialnych Bogucic zachowały się nazwiska pierwszych górników
Ferdinandgrube. Prawie wszystkie mają polskie brzmienie: Świder, Dłutko, Blacha, Szymczyk,
Stachura, Surma, Strzecha, Prochalski, Łaźnia... Z myślą o nich pruskie władze górnicze były
zmuszone wydać regulamin po polsku. Także w następnych dziesięcioleciach niewiele pod tym
względem się zmieniło. W czasie III powstania śląskiego w 1921 r. górnicy z Bogucic wystawili
własną kompanię, która wzięła udział w walkach o Górę św. Anny. Górnicy z Ferdinandgrube
byli członkami różnych organizacji społecznych (m.in. Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”)
i udzielali się w chórze Lutnia.
CORAZ GŁĘBIEJ POD ZIEMIĘ
W chwili, gdy pod Bogucicami rozpoczęto wydobycie węgla, większość okolicznych
mieszkańców zajmowało się rolnictwem, dlatego właściciele Ferdinandgrube do pracy
sprowadzili początkowo specjalistów z okolic Wałbrzycha i Westfalii, ale też Olkusza
i Wieliczki. Jednak już po kilku latach większość z nich wróciła w rodzinne strony zrażona
trudnymi warunkami życia i pracy na Górnym Śląsku. Ich miejsce zajęli wtedy chłopi z okolic
Bogucic. Węgiel zalegał tu tak płytko pod ziemią, że początkowo wydobywano go metodą
odkrywkową. Wkrótce trzeba było zacząć drążyć szyby, ale do lat trzydziestych XIX wieku ich
głębokość nie przekraczała dwudziestu kilku metrów. Górnicy wyciągali węgiel na
powierzchnię za pomocą kołowrotów i siłą własnych mięśni uruchamiali pompy
MUZEUM ŚLĄSKIE PRZYWRACANIE PAMIĘCI 3
odprowadzające z chodników wodę. Już w 1840 r. w szybie Beniamin, który później
przemianowano na Bartosz, zamontowano w tym celu pierwszą maszynę parową, a w 1849 r.
w szybie Bruno pracę zaczęła napędzana parą maszyna wyciągowa.
W tym czasie Bogucice z liczącej niespełna czterystu mieszkańców wioski przeistaczają się
w kilkutysięczną osadę o charakterze miejskim. Rośnie też załoga Ferdinandgrube – z 44
górników w pierwszym roku do 340 niespełna czterdzieści lat później.
W 1865 r., gdy Katowice otrzymują prawa miejskie, rozpoczyna się drążenie szybu Mauve
(przemianowanego później na Warszawa). W 1875 r. kopalnia zostaje na krótko zalana, ale już
cztery lata później jej roczne wydobycie po raz pierwszy przekracza sto tysięcy ton. W ciągu
następnych trzech dziesięcioleci wydobycie rośnie aż dziesięciokrotnie i w 1908 r. po raz
pierwszy przekracza 1 mln ton. Załoga Ferdinandgrube liczyła wtedy ponad trzy tysiące osób.
Pod koniec XIX wieku Ferdinandgrube wchłonęła kilka mniejszych kopalń, a węgiel
wydobywano z niej już nie tylko spod Bogucic, ale też z terenów dzisiejszego śródmieścia
Katowic i Koszutki, a także części Załęża, Dębu, sięgając aż po Dąbrówkę Małą. Prawie do
końca XIX wieku wydobywano na zawał.
Ferdinandgrube w tym czasie w niczym już nie przypomina kopalni zakładanej przez
Ferdinanda Beyma. To olbrzymi kompleks, w skład którego wchodzą szyby wydobywcze
i wentylacyjne, a także elektrownia, kompresorownia i obiekty pomocnicze: lampownia, łaźnia,
dyspozytornia i cechownia. Oddana do użytku w 1887 r. sortownia i płuczka była
najnowocześniejszym takim obiektem w Europie. Część z tych budynków rozebrano po
wstrzymaniu wydobycia, ale niektóre z nich zostały lub zostaną wykorzystane w kompleksie
nowego Muzeum Śląskiego.
Józef Krzyk
jak zmieniały się katowice - na przykładzie centralnego placu miasta
trwa ładowanie
historia katowic w pigułce
1299
w dokumencie księcia bytomskiego Kazimierza II pojawia się pierwsza wzmianka o Dębie, dzielnicy dzisiejszych Katowic
1360
po raz pierwszy wzmiankowane są nazwy Załęża, Bogucic, Roździenia, Szopienic i Ligoty (w akcie przekazania majątku przez księcia opawsko-raciborskiego Mikołaja II Ottonowi z Pilczy).
1397
w dokumencie księcia bytomskiego Kazimierza II pojawia się pierwsza wzmianka o Dębie, dzielnicy dzisiejszych Katowic
1598
Ksiądz Krzysztof Kazimierski, wizytując parafię pod wezwaniem św. Szczepana w Bogucicach, napisał w sprawozdaniu, że do parafii należy także "nova villa Katowice", czyli wieś pomocnicza założona przy kuźnicy boguckiej przez wolnego kuźnika Andrzeja.
1799
W miejscy dawnej Kuźnicy Boguckiej powstała huta katowicka, założona przez Johanna Ferdinanda Koulhassa.
1801
Na terenie dzisiejszego parku Kościuszki uruchomiono kopalnię Beata, która miała dostarczać węgiel do huty katowickiej.
1823
Powstała kopalnia Ferdynand (później Katowice) oraz pudlingarnia Johna Baildona (późniejsza Huta Baildon).
1827
Uwłaszczenie chłopów katowickich pozwoliło im dysponować ziemią, którą później wyprzedali pod zabudowę miasta. Dzięki uwłaszczeniu wolni chłopi mogli pracować.
1839
Franz Winckler, przemysłowiec i właściciel dużego majątku w Miechowicach, kupił dobra mysłowickie wraz z Katowicami (i udziałami w kopalni Ferdynand), gdzie przeniósł zarząd całego majątku.
1846
Katowice zostają połączone koleją z Berlinem i Wrocław, 6 sierpnia 1847 r. na katowicką stację wjechał pierwszy pociąg osobowy.
1848
przy rynku otwarto hotel Welt, pierwszy w Katowicach.
1852
otwarcie huty Marta, została zlikwidowana w okresie międzywojennym, obecnie w tym miejscu stoją m.in. Superjednostka i Spodek
1858
Poświęcono pierwszy murowany kościół w Katowicach, zbudowany przez powstałą w cztery lata wcześniej gminę ewangelicką.
1859
Wybudowano duży dworzec.
1860
Wyodrębniona z Bogucic parafia katolicka wzniosła drewniany kościół w miejscu dzisiejszego placu Wolności. 27 sierpnia przy ul. Szkolnej otwarta zostaje pierwsza w Katowicach szkoła powszechna. Lekarz Richard Holtze założył niemieckie Towarzystwo Gimnastyczne (Turnverein).
1862
Gmina żydowska zbudowała w Katowicach własną synagogę, co pozwoliło miejscowym Żydom odłączyć się od gminy w Mysłowicach.
1865
11 września król (przyszły cesarz) Wilhelm I podpisał akt nadania Katowicom praw miejskim. Na obszarze 465 hektarów mieszkało 4815 osób.
1865
Architekt Heinrich Nottebohm przygotował plan miasta. Wytyczył m.in. dzisiejsze ulice 3 Maja oraz Warszawską
1866
Zorganizowano wybory do Rady Miejskiej Katowic oraz powołano zarząd miasta z burmistrzem Louisem Dieblem na czele.
1868
Richard Holtze założył lożę masońską "Lichter Osten".
1869
król Wilhelm I odwiedził Katowice. Burmistrz Diebel złożył na jego ręce petycję o utworzenie sądu.
1869
Zaczęło ukazywać się niemieckie czasopismo "Allgemeine Anzeiger fuer den Oberschlesien Industriebezirk". W 1874 r. zmieniono tytuł na "Kattowitzer Zeitung".
1870
Burmistrz Diebel uciekł do Stanów Zjednoczonych, zabierając miejską kasę (15 tys. talarów). Do czasu aresztowania zdążył wydać jedną trzecią zrabowanych pieniędzy.
1870
W mieście stało 48 budynków 3-kondygnacyjnych, 68 - 2-kondygnacyjnych i 151 parterowych.
1870
Utworzenie w mieście pierwszej szkoły średniej, tj. gimnazjum męskiego, klasycznego.
1870
Poświęcenie nowego, murowanego kościoła parafii katolickiej pw. Niepokalanego Poczęcia NMP.
1872
W mieście rozpoczął urzędowanie sędzia powiatowy.
1873
Katowice stały się stolicą powiatu.
1884
Odbyła się pierwsza europejska konferencja delegatów organizacji żydowskiej Hibbat Syjon, dążącej do założenia własnego państwa żydowskiego w Palestynie.
1895
W Katowicach utworzono regionalną Dyrekcję Prusko-Królewskich Kolei Państwowych.
1896
Założono polskie gniazdo Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół".
1897
Katowice zostały odrębnym powiatem miejskim z gminami: Bogucice-Zawodzie, Dąb, Wełnowiec, Załęże.
1900
Otwarto nową synagogę przy dzisiejszej ul. Mickiewicza.
1901
Ignacy Paderewski dał koncert w sali Reichshalle.
1901
Ukazał się próbny numer polskiego pisma "Górnoślązak" pod redakcją Wojciecha Korfantego.
1901
Z Berlina do Katowic przeniesiono redakcję "Gazety Robotniczej" - organu Polskiej Partii Socjalistycznej zaboru pruskiego.
1902
Poświęcono drugi w Katowicach kościół katolicki pod wezwaniem św. apostołów Piotra i Pawła. 22 grudnia – na terenie Panewnik osiedlili się franciszkanie z Wrocławia.
1903
Wojciech Korfanty został wybrany z okręgu katowickiego posłem do parlamentu niemieckiego.
1907
Przy rynku zostało oddany do użytku Teatr Miejski (obecnie Śląski). Budynek zaprojektował wybitny architekt Carl Moritz.
1919
walki podczas I powstania śląskiego w dzielnicach Bogucice, Dąbrówka Mała, Giszowiec, Szopienice, Nikiszowiec.
1920
W lutym przyjeżdżają wojska francuskie jako część sił rozjemczych.
1920
17 sierpnia demonstracja przed siedzibą płk. Blancharda kończy się masakrą bezbronnych Niemców i linczem na dr. Andrzeju Mielęckim.
1921
20 marca - plebiscyt mający zadecydować o przynależności Górnego Śląska do Polski lub Niemiec. W Katowicach 85,4 proc. uprawnionych do głosowania optowało za pozostaniem w Niemczech.
1921
III powstanie śląskie. W Katowicach nie ma walk, ale zorganizowane m.in. w oparciu o górników kopalni Ferdynand oddziały wyruszają na Górę św. Anny.
1922
20 czerwca gen. Szeptycki na czele wojska polskiego wkracza na rynek, symboliczne objęcie przyznanej Rzeczypospolitej części Górnego Śląska.
1922
16 lipca - Przedstawiciele najwyższych władz RP podpisali akt przejęcia Górnego Śląska.
1922
Powstanie Administracji Apostolskiej dla Śląska Polskiego, wydzielonej z diecezji wrocławskiej.
1924
Sejm Śląski uchwalił ustawę o włączeniu do Katowic następujących gmin: Bogucice i Zawodzie, Załęże, Brynów, Dąb i Ligota.
1925
Utworzenie diecezji katowickiej z biskupem ks. dr. Augustem Hlondem na czele.
1927
Otwarcie lotniska na Muchowcu.
1927
Uruchomienie Rozgłośni Katowickiej Polskiego Radia (wtedy miała jeszcze siedzibę przy ul. Warszawskiej.
1929
Zakończenie budowy gmachu Sejmu Śląskiego oraz Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego - największego w ówczesnej Polsce obiektu użyteczności publicznej.
1929
wojewoda Michał Grażyński decyduje o założeniu Muzeum Śląskiego. Tymczasową siedzibę ma w pomieszczeniach Urzędu Wojewódzkiego
1930
7 grudnia - Otwarcie pierwszego w Polsce sztucznego toru łyżwiarskiego.
1931
Poświęcenie kościoła garnizonowego pod wezwaniem św. Kazimierza. Budynek świątyni, jako jeden z pierwszych w Polsce, zaprojektowano w stylu kubistycznym.
1932
Otwarcie Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych w budynku mieszczącym również warsztaty, specjalnie zaprojektowanym dla szkoły technicznej.
1932
Ukończenie tzw. drapacza chmur - nowoczesnej budowli o stalowej konstrukcji projektu prof. Stefana Bryły. W tym czasie był to najwyższy gmach w Polsce (14 pięter).
1937
Paweł Steller otrzymał w Paryżu złoty medal za cykl portretów drzeworytniczych.
1938
Przeniesienie do Katowic z Syryni zabytkowego kościółka drewnianego pod wezwaniem św. Michała. Jest to jedyny obiekt sakralny w Katowicach będący własnością miasta.
1939
20 sierpnia - Manifestacyjny pogrzeb Wojciecha Korfantego.
1939
2-4 września - administracja i wojsko opuszczają miasto. Opór stawiają m.in. weterani powstań śląskich.
1940
20 grudnia – Katowice stały się stolicą niemieckiej Prowincji Górnośląskiej (Gau Oberschlesien).
1942
władze okupacyjne ustanowiły sąd doraźny Standgericht, z którego wyroku zgilotynowano do końca wojny prawie 700 osób.
1945
27 stycznia - wkroczenie Armii Czerwonej.
1950
Włączenie do obszaru miasta sąsiednich gmin: Panewnik, Piotrowic, Ochojca, Wełnowca i części Kostuchny.
1950
powołanie Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Powstała na bazie założonego w 1937 r. prywatnego Wyższego Studium Nauk Społeczno-Gospodarczych. Od 1972 r. działała pod nazwą Akademii Ekonomicznej, a od 2010 r. - Uniwersytetu Ekonomicznego.
1953
7 marca - Po śmierci Józefa Stalina przemianowanie Katowic na Stalinogród. Do dawnej nazwy miasto powróciło 10 grudnia 1956 r.
1955
Otwarcie Domu Związków Zawodowych, powstałego na miejscu zniszczonego przez Niemców Muzeum Śląskiego.
1957
4 grudnia nadanie pierwszego programu przez Katowicki Ośrodek Telewizyjny.
1960
Szopienice zostają włączone do Katowic.
1967
Odsłonięcie pomnika Powstań Śląskich według projektu Gustawa Zemły.
1968
Inauguracja Uniwersytetu Śląskiego.
1971
Oddanie do użytku Hali Widowiskowo-Sportowej Spodek, największego obiektu tego typu w Polsce, projektu Macieja Gintowta i Macieja Krasińskiego.
1972
wybudowanie dworca kolejowego z charakterystycznymi betonowymi kielichami. Po pięcioletniej budowie oddano do użytku Superjednostkę
1979
przy pl. Dzierżyńskiego (obecnie Pl. Sejmu Śląskiego) staje gmach centrum szkolenia kadr partyjnych, popularnie nazywany Dezember Palast
1981
16 grudnia - pacyfikacja kopalni Wujek, ginie dziewięciu górników.
1983
20 czerwca - na lotnisku Muchowiec 1-1,5 mln ludzi uczestniczy we mszy św. odprawionej przez Jana Pawła II.
1984
Reaktywowano Muzeum Śląskie, nową „tymczasową” siedzibą zostaje budynek przy ul. Armii Czerwonej (obecnie Korfantego).
1991
Odsłonięto pomnik zamordowanych górników kopalni Wujek.
1998
24 października – otwarcie nowego gmachu Biblioteki Śląskiej.
1999
likwidacja kopalni Katowice
2005
17 listopada, w miejscu zlikwidowanej kopalni Gottwald (wcześniej Eminencja) powstaje Silesia City Center
2006
28 stycznia – katastrofa na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich (na granicy z Chorzowem), w wyniku zawalenia się hali zginęło 65 osób
2006
9 grudnia - otwarcie kilkusetmetrowego tunelu pod rondem koło Spodka, koniec budowy nowej osi komunikacyjnej
2011
11 grudnia, otwarcie nowego skrzydła Akademii Muzycznej wraz z salą koncertową „Symfonia”
2011-2013
wybudowanie nowego dworca kolejowego, wraz z centrum przesiadkowym autobusów miejskich oraz centrum handlowo-usługowym (Galeria Katowicka)
2012
12 października, otwarte zostaje Centrum Informacji Naukowej i Biblioteka Akademicka, wspólna placówka dwóch katowickich uniwersytetów: Śląskiego i Ekonomicznego
2015
otwarcie nowej siedziby Muzeum Śląskiego
-3
DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE
BUDUJEMY NOWOCZEŚNIE, NA WZÓR AMERYKAŃSKI
reportaż multimedialny
BUDUJEMY NOWOCZEŚNIE, NA WZÓR AMERYKAŃSKI
„Śląsk, ta najbardziej amerykańska dzielnica Polski, wyprzedził inne dzielnice pod względem pięcia
się ku górze. Powstaje tutaj pierwszy wielopiętrowy budynek, jeden z najwyższych w Europie”.
Architektura i budownictwo. „Miesięcznik Ilustrowany”, nr 6, 1932
Przedzielenie Górnego Śląska granicą państwową sprawiło, że po obu jej stronach powstało
wiele ciekawych obiektów. Niemcy i Rzeczpospolita chciały w ten sposób podkreślić swoje
prawa do spornych terenów.
Nowa architektura w polskiej części Górnego Śląska miała być nie tylko nowoczesna, ale też
różna od kojarzącego się z Niemcami neogotyku. Modernizm miał być symbolem polskiego
postępu, nowoczesnej gospodarki i przedsiębiorczości.
W Katowicach zaczęli pracować młodzi, ambitni architekci. Jednym z pierwszych był Tadeusz
Michejda. Ślązak z Zaolzia, legionista, uczestnik walk o Śląsk Cieszyński, absolwent
Politechniki Lwowskiej. Poza nim między innymi: Karol Schayer, Eustachy Chmielewski,
Zbigniew Rzepecki, Tadeusz Kozłowski, Stanisław Gruszka.
IDEALNA PROSTOTA, DOSKONAŁE PROPORCJE
Zaowocowało to licznymi budowlami. W Katowicach wyrosły urzędy (m.in. Sejm Śląski
i gmachy Urzędów Niezespolonych oraz Syndykatu Polskich Hut Żelaznych), drapacze chmur
(np. przy ul. Żwirki i Wigury, Wojewódzkiej) oraz eleganckie wille (np. projektu Tadeusza
Michejdy przy ul. Józefa Poniatowskiego).
Za najdoskonalszy przykład katowickiej moderny w budownictwie willowym uchodzi inne
dzieło Michejdy, dom mecenasa Kaźmierczaka przy ul. Bratków 4. W podobnym
modernistycznym duchu zaczęto też wznosić katedrę Chrystusa Króla (ukończoną dopiero po
II wojnie światowej), a na południe od przedzielającej miasto linii kolejowej powstało kilka
kwartałów budynków mieszkalnych (np. przy ul. Curie-Skłodowskiej i PCK, a także w Ligocie).
Niczym nie odbiegały od najlepszych dzieł światowej architektury. Budynki z tego okresu
wyróżniają się świetnym wykończeniem i standardem oraz prostotą i doskonałymi
proporcjami.
TRANSATLANTYK NA ULICY
Z podobnym rozmachem w tamtym czasie w Polsce rozwijała się tylko Gdynia.
Zaprojektowany przez prof. Stefana Bryłę drapacz chmur przy ul. Żwirki i Wigury w momencie
oddania do użytku w 1932 r. był najwyższym budynkiem w Polsce – ma 49,4 metra wysokości,
14 kondygnacji nadziemnych oraz dwie podziemne.
Domy w okolicach ul. Curie-Skłodowskiej kojarzyć się miały z transatlantykami
– z horyzontalnymi bryłami oraz tarasami na dachach niby pokładami.
Wśród najlepszych architektów, którzy do Katowic przyjechali głównie ze Lwowa i Warszawy,
wyróżniał się Karol Schayer. Młody (urodzony w 1900 r.) od grudnia 1927 r. pracował
w Wydziale Budowlanym Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Według jego projektu w tym
mieście powstały kamienice na rogu ulic PCK i Drzymały, przy al. Korfantego 60
i Dąbrowskiego 24, a ponadto Dom Sportu przy ul. Kilińskiego 23 i Międzynarodowy Bank
Handlowy przy ul. Mielęckiego. Jednak najważniejszym dziełem Schayera był gmach Muzeum
Śląskiego.
CITY PO NIEMIECKIEJ STRONIE
Po drugiej stronie polsko-niemieckiej granicy najwięcej budowało się w tym czasie
w Gliwicach, Bytomiu i Zabrzu. Każde z tych miast oddzielnie liczbą mieszkańców nie
ustępowało Katowicom, a w zamyśle władz miały zostać połączone w jeden organizm, by
stworzyć city z amerykańskim rozmachem.
W 1926 r. zaprezentowano plan powołania trójmiasta Bytom – Zabrze – Gliwice. Nad
projektem urbanistycznego przekształcenia tego obszaru pracowali architekci tej miary co
Max Berg (twórca Hali Stulecia we Wrocławiu) oraz Hans Poelzig. Planów tych nigdy do końca
nie zrealizowano, przeszkodził w tym wielki kryzys gospodarczy na przełomie lat 20. i 30., a po
dojściu do władzy Hitlera priorytetem Niemiec stały się zbrojenia, a nie architektura. Zdążono
jednak zbudować np. kościół pod wezwaniem św. Józefa w Zabrzu (według projektu
Dominicusa Boehma), w Gliwicach Haus Oberschlesien (spalony podczas II wojny światowej,
w nieco zmodyfikowanej formie służy dziś Urzędowi Miejskiemu), a w Bytomiu zabudowę
wokół Moltkeplatz (dziś pl.Sobieskiego) z nowoczesną bryłą, w której mieści się obecnie
Muzeum Górnośląskie.
Józef Krzyk
polska i niemcy w dwudziestoleciu międzywojennym. rywalizacja w architekturze
trwa ładowanie
cofnij
katowice
gleiwitz
beuthen
-4
MUZEUM ŚLĄSKIE Schayera
PRZEPOIĆ ŚLĄZAKÓW POLSKOŚCIĄ
reportaż multimedialny
PRZEPOIĆ ŚLĄZAKÓW POLSKOŚCIĄ
„W dziesiątą rocznicę odrodzenia niezawisłego Państwa Polskiego Sejm Śląski, ożywiony wolą
wzniesienia trwałego pomnika wiekowej walki polskiego ludu na Śląsku o utrzymanie narodowego
bytu i jego dążeń do przywrócenia wspólności życia państwowego w niepodległej
Rzeczypospolitej, uchwala na wniosek Śląskiej Rady Wojewódzkiej utworzyć Muzeum Śląskie”.
Uchwała Sejmu Śląskiego z 23 stycznia 1929 roku
Lata 30. W Katowicach twardą ręką rządzi sanacyjny wojewoda Michał Grażyński. Przysłał
go tu Józef Piłsudski. Sanacja nie ufa Ślązakom. Chce ich spolonizować szybko i za wszelką
cenę. Grażyński trzyma w ryzach śląską autonomię. Masowo usuwa z posad miejscowych
urzędników, także tych o polskiej orientacji – sędziów, prokuratorów, lekarzy, nauczycieli, kadrę kierowniczą w państwowych zakładach. Kandydatów na zwolnione stanowiska (około
10 tys.) sprowadza z Polski, oferuje im dobre pieniądze i specjalny dodatek śląski. Wkrótce
na Śląsku trzeba się określić, bo jedni to „korfanciorze”, a drudzy – „kolaboranci wojewody”.
Mogą liczyć na służbowe mieszkania, socjalne przywileje, zasiłki, stypendia dla dzieci.
Niedługo „korfanciorze” czują się obywatelami drugiej kategorii. Sanacyjne władze co
najmniej kilkadziesiąt razy konfiskują chadecki dziennik „Polonia”.
Utwierdzić wśród mieszkańców przekonanie o odwiecznej polskości Górnego Śląska to jedno
z głównych zadań Grażyńskiego. Zaprzęga do tego całą propagandę. Szczególną rolę
odgrywa katowickie radio. Ślązacy przy odbiornikach słuchają „powstańczych” piosenek i nie
zdają sobie sprawy, że wiele z tych utworów powstało po 1926 roku na polityczne
zamówienie. Nad patriotycznym wychowaniem młodzieży czuwają nauczyciele rodem
z Kongresówki czy Galicji. Wiara w mit potęgi polskiego państwa jest niemal powszechna.
PROGRAM NA SKRAWKU PAPIERU
Po niemieckiej stronie, w Beuthen, rośnie Landesmuseum, które przypomina, że Górny Śląsk
to niemiecka ziemia. Grażyński chce, żeby w Katowicach dla równowagi wyrosło Muzeum
Śląskie – lepsze i nowocześniejsze. – Mam ambicję, by Śląsk nie tylko popierał bilans
handlowy państwa, ale by jak najrychlej do ogólnego dorobku kultury polskiej wniósł
wszystkie istniejące już walory swojej kultury – mówił wojewoda w Sejmie Śląskim.
Tadeusz Dobrowolski, historyk sztuki i konserwator zabytków z Krakowa, ma zaledwie 28
lat, gdy Grażyński zleca mu organizację przyszłego muzeum. Zaczyna od zera, nie zna Śląska,
a instytucja, którą ma kierować, nie ma ani zbiorów, ani siedziby. Zadanie karkołomne.
Dlaczego się zgodził? Dobrowolski wspomina (pisze o sobie w osobie trzeciej): „Zaraz na
drugi dzień po przybyciu został wezwany przez obecnego wojewodę, który jasno i dobitnie
określił, czego po nim oczekuje. Odnośnie do muzeum oświadczył, że chodzi o stworzenie instytucji regionalnej, z tym przecież, żeby zasięgiem swoim objęła ona również inne ziemie
naszego państwa, a to celem zilustrowania związków kulturalnych, zachodzących między
Śląskiem a resztą Polski oraz celem uprzystępnienia Śląskowi osiągnięć kultury
ogólnopolskiej. Na skrawku papieru sprecyzował przy tym nazwy działów, jakie miały znaleźć
się w przyszłej instytucji. W ten sposób powstał program Muzeum Śląskiego”.
Dobrowolski realizuje zadanie z wielka energią. Objeżdża województwo, odwiedza wszystkie
zabytki, w kościołach spisuje dzieła, które „nie wchodzą do kultu”, czyli nie są kapłanom
niezbędne w wypełnianiu funkcji duszpasterskich. Wojewoda przydziela mu budżet: 60 tys.
zł (około 12 tys. dolarów). Dobrowolski kupuje pierwsze eksponaty: śląskie i krakowskie
sukmany oraz obrazy: „Dworek w nocy” i „Sannę” Józefa Chełmońskiego, „Ostafiego
Daszkiewicza” Jana Matejki, „Lasek” Maksymiliana Gierymskiego. Ma wizję muzeum, które
zajmuje się wyłącznie kulturą i przyrodą Polski. Podzielone na osiem działów (prehistoria,
etnografia, sztuka kościelna, przemysł artystyczny, sztuka XIX i XX wieku, przyroda, przemysł
górnośląski, pamiątki powstań i plebiscytu) ma przepoić polskością Ślązaków, tak długo
oderwanych od macierzy.
Niemcy obserwowali Dobrowolskiego z rozbawieniem. „Nie można traktować go poważnie.
Zrealizowanie tych planów wymagałoby bowiem nieprzeliczonych milionów, całego sztabu
pracowników i olbrzymiego pałacu. To mrzonka. Dobrowolski jest marzycielem, skoro chce
te zamierzenia wprowadzić w życie przy pomocy pięciu pracowników naukowych,
bibliotekarza i fotografa” – pisał „Der Oberschlesier”.
Ale Dobrowolski ma tylko trzech pracowników naukowych. Wymyśla kolektorów – to młodzi
ludzie, których zatrudnia latem na krótkie umowy. Mają jeździć po Górnym Śląsku i zbierać
eksponaty dla muzeum: formy do ciast, grawerowane szklanki, mieszczańskie makatki.
Kolekcja szybko rośnie.
Pierwsze wystawy można oglądać w salach na piątym piętrze Urzędu Wojewódzkiego,
w godzinach pracy, czyli do godziny 15, z wyłączeniem niedziel.
Grażyński walczy z Sejmem Śląskim o osobny gmach. W budżecie województwa na lata
1928-1929 posłowie rezerwują na ten cel 450 tys. zł (około 90 tys. dolarów). W styczniu
1930 r. ogłoszono konkurs na projekt, ale żadna z przedstawionych propozycji nie spodobała
się władzom. Cztery lata później, już bez konkursu, wojewoda prosi Karola Schayera,
pracownika urzędu, by zaprojektował gmach muzeum.
Architekt rozpoczął pracę od wycieczki w towarzystwie Dobrowolskiego. Jesienią 1934 r.
pojechali do Niemiec, Holandii i Belgii, żeby obejrzeć tamtejsze muzea. Największe wrażenie
zrobiło na nich nowo powstałe muzeum w Hadze. Przywieźli stamtąd metodę rozpraszania
światła dzięki specjalnemu systemowi szyb i żaluzji oraz pomysł zainstalowania grzejników
w suficie.
RUCHOME ŚCIANY, RUCHOME SCHODY
W 1936 r., między wiejską chałupą, budynkiem Kasy Chorych i kuźnią pana Śmigla,
naprzeciwko Urzędu Wojewódzkiego, zaczyna rosnąć imponujący gmach. Plan budynku to
litera H o bardzo długiej poprzeczce. W miejscu, gdzie dzisiaj stoi budynek Domu Związków,
stała główna część, z nieco wysuniętym przodem i bokami jak skrzydła samolotu. Tył szedł
górą nad ul. Dąbrowskiego, a od niego odchodziły symetrycznie z dwóch stron
pomieszczenia administracyjne. Osiem pięter, kubatura około 90 tys. metrów sześciennych.
Koniec budowy ogłoszono późnym latem 1939 roku. Dobrowolski zadowolony z efektu
– uznaje gmach muzeum za urzeczywistnienie wizji „szklanych domów”. Wnętrze było
klimatyzowane, a specjalny system, z lekkim nadciśnieniem panującym w budynku pilnował,
żeby do środka nie dostało się zanieczyszczone powietrze, które mogło zaszkodzić zbiorom.
W środku, oprócz wystaw zaplanowano sale audiowizualne, kawiarnię, bibliotekę, bufet.
Prezentowanie zbiorów miały ułatwić ruchome ściany, a komunikację między piętrami dwie
windy i ruchome schody z wmontowaną fotokomórką. Pojawił się również pomysł
mechanicznej szatni, w której goście mieli oddawać płaszcze przy wejściu i odbierać je po obejrzeniu wystaw przy wyjściu z muzeum. Architekci ogłaszają, że budynek to „przykład
wybitnego funkcjonalizmu”.
Muzeum miało zostać otwarte w 1940 r., ale wybuchła wojna. Nowe, niemieckie władze
Katowic zaczęły się zastanawiać, jak zagospodarować tak nowoczesny gmach. Franz
Pfützenreiter, dyrektor Landesmuseum w Beuthen, już wcześniej nazywał Muzeum Śląskie
„politycznym instrumentem działania wojewody przepełnionego nienawiścią do Niemców”.
Po przejęciu Katowic dostał zadanie połączenia obydwu placówek. Zrobił to po swojemu.
Część polskich zbiorów przeniósł do Bytomia, inne kazał spakować i wywieźć do magazynów
w Lublinie. Wkrótce przeforsował pomysł, żeby zburzyć katowicki budynek, „ten symbol
polskiej gigantomanii”. W 1940 r. rozpoczęto powolną, ale systematyczną rozbiórkę muzeum.
Materiały budowlane Niemcy sprzedawali na wolnym rynku. W 1944 r. z pięknego budynku
został tylko fragment parteru i niepozorny budynek przy ul. Kobylińskiego 5.
Dariusz Kortko
jak zmieniały się katowice - na przykładzie centralnego placu miasta
trwa ładowanie
portret Karola Schayera
Karol Schayer był najbardziej utalentowanym architektem pracującym na Śląsku w okresie
międzywojennym. Miał niesamowitą swobodę projektowania i klasę. Stylem wykraczał poza czas,
w którym pracował.
Miał 27 lat, gdy po ukończeniu Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej przyjechał na
Śląsk. Był tu już wcześniej, w 1921 roku pomagał organizować plebiscyt. Dostał pracę w
Wydziale Budowlanym Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Zaczyna projektować szkoły.
Pierwszą w Lublińcu, kolejne w Piekarach Śląskich i Chorzowie. Placówki ważne dla
odradzającego się państwa polskiego, bo mają kształcić przyszłych inżynierów i kadrę
zarządzającą. Dotąd funkcje te sprawowali głównie Niemcy.
Na architektoniczny kształt tych szkół wpływa również nowe myślenie o projektowaniu.
Obiekty zaczynają powstawać „od środka”. Klasy mają być przestronne, dobrze przewietrzone,
z dostępem do światła dziennego. „Grażynki” czyli szkoły, które powstawały na Śląsku za
czasów wojewody Michała Grażyńskiego były finansowane przez Skarb Śląski. A dla młodego
Schayera stały się poligonem doświadczalnym.
Architekt potrafił wykorzystać to doświadczenie w pracy nad budynkami dla właścicieli
prywatnych. W Katowicach zaprojektował kamienicę dla rodziny adwokata Wojciecha
Żytomirskiego przy ulicy PCK z luksusowymi ogrodami zimowymi i windą z ławeczką, gdyby
lokator jadący na czwarte piętro poczuł się zmęczony. Niezwykły był także dom, który został
zaprojektowany w Warszawie przy ulicy Frascati dla rodziny Chmielewskich. Dzięki
„Dziennikom” Leopolda Tyrmanda wszedł do kanonu polskiej kultury. Tyrmand pisał: „W owym
czasie Warszawa piękniała z miesiąca na miesiąc, te zaś ulice owiane były samym czarem
istnienia, dostatkiem, elegancją najlepszych dzielnic - niepokalana czystość trotuarów, zieleń
trawników, modny, wielkomiejski dobrobyt. Na rogu Frascati i Pułkownika Nullo właśnie
wykańczano dom o kubaturze wskazującej, że budują ludzie bogaci, jako rezydencję lub
ograniczony wynajm czynszowy. Stylistycznie wywodził się, jak tu wszystko, z Bauhausu i od
Perreta, ale był już dalej o dwie dekady niepohamowanego rozwoju funkcjonalnych form,
współczesnych tworzyw, metali, ceramik, mas plastycznych. (...) Dom ten kojarzył mi się z
urodą egzystencji z przedwojennych komedii filmowych, hollywoodzkich i rodzimych:
fascynujący, motyli byt milionerów i gwiazd ekranu, pośród błyskotliwych akcesoriów w
geometryczną sztancę, opływowych mebli, Myrna Loy lub Maria Malicka na modernistycznie
giętych sofach. (...) Syciłem oczy jego konstruktywistycznym zwieńczeniem w zielonkawym
okafelkowaniu, tarasem wkomponowanym w bryłę. Roiłem, że kiedyś będę miał pieniądze,
wrócę tu i postaram się o ten dom”.
Po wybuchu wojny Schayer przedostał się przez Rumunię do Stambułu, a stamtąd do Tel
Awiwu i Erytrei. Do Polski już nie wrócił. Zamieszkał w Bejrucie, gdzie w latach 50. i 60.
zaprojektował ponad 140 budynków. Do 1970 roku wraz z architektem Wasikiem Adibem
prowadził biuro, w którym powstawały projekty szpitali, szkół, banków, hoteli (między innymi
nieistniejący już hotel Carlton) i osiedli mieszkaniowych. Pod koniec życia wyjechał do USA,
gdzie zmarł w 1971 roku.
Anna Dudzińska
-5
PRL RESTYTUCJA
NIEMIECKA HISTORIA REGIONU MA ZOSTAĆ ZAPOMNIANA
reportaż multimedialny
Niemiecka historia regionu ma zostać zapomniana
„Jest naszym obowiązkiem wobec tych, którzy podjęli tę piękną inicjatywę w okresie
międzywojennym, odbudować i restytuować Muzeum Śląskie. Winni to jesteśmy przyszłym
pokoleniom tej ziemi”.
Z apelu Społecznego Komitetu Odbudowy Muzeum Śląskiego w Katowicach, czerwiec 1981
Rok 1945. Nowa władza zaczyna od usuwania śladów niemczyzny na Górnym Śląsku. Najpierw
to, co widać. Na głównych ulicach Katowic wiele reklam było wykonanych tak solidnie, że ich
usuwanie wymaga budowania rusztowań i pokrywania śladów zaprawą. Słupy ogłoszeniowe
i niemieckie szyldy są zaklejane. Niemieckie tablice i drogowskazy zastępowane polskimi.
Do Katowic wraca Tadeusz Dobrowolski, chce ocalić resztki zbiorów przedwojennego
muzeum. Gorzko wspomina:”Kiedy z końcem zimy 1945 r., po zajęciu Śląska przez Armię
Czerwoną otwarły się pewne możliwości ratowania śląskich zbiorów muzealnych, nie można
było skłonić nikogo spośród czynników miarodajnych czy powołanych do wszczęcia
odpowiedniej akcji (...), ale dokonanie przynajmniej próby ratowniczej było naszym
obowiązkiem. Pamiętam dobrze gorzki smak ówczesnych doświadczeń, antyszambowania po
poczekalniach różnych dygnitarzy, odruchy niecierpliwości z ich strony i zbywanie mnie byle
czym jako uciążliwego czy maniackiego petenta. W rezultacie zbiory Muzeum Śląskiego
rozlokowane przez Niemców po folwarkach, klasztorach i rezydencjach wiejskich uległy
w ogromnym procencie zniszczeniu, albo wyszabrowaniu”.
Katowice przypominają wielki dworzec – jedni stąd muszą wyjechać, inni wyjeżdżają sami.
Ich miejsce zajmują repatrianci. Nienawidzą Niemców, zaliczają do nich Górnoślązaków.
Próbują ukulturalniać „dziki Zachód” – w ich pojęciu rezerwat niemczyzny. Miejscowi bronią
się przed oskarżeniami. Denerwuje ich lenistwo przybyszów i słaba orientacja w osiągnięciach
cywilizacji. „Oni tam na Wschodzie często nie znali kanalizacji, elektryczności, telefonów”
– mówią. Jedni i drudzy uważają, że wkrótce wybuchnie kolejna wojna Związku Radzieckiego
z państwami Zachodu. Nie wiadomo, co z tego wyniknie. Wszyscy czują niepewność.
TO TYLKO GADANIE
Muzeum Śląskie, dziedzictwo historii, pamięć przodków... Co to za pojęcia? Partia niemal
codziennie przypomina: „Węgiel jest naszą cenioną walutą zagraniczną. Nasz węgiel znają
wszędzie, nawet w dalekim Pakistanie. Za nasz węgiel otrzymujemy cenne dewizy, potrzebne
na zakup zagranicznych maszyn i sprzętu dla rozbudowujących się gałęzi przemysłu, a przede
wszystkim na zakup obrabiarek i urządzeń energetycznych. Węgiel wyrąbywany w naszych
kopalniach płynie w świat, zdobywając rynki zbytu. Węgla musimy mieć jeszcze więcej”.
Tylko śląski oddział Polskiego Związku Inżynierów Budowlanych na jednym z wieczorów
dyskusyjnych dochodzi do wniosku, że „obowiązkiem naszego pokolenia będzie odtworzenie
gmachu Muzeum Śląskiego i to na przekór niemieckiemu barbarzyńcy w takiej samej formie,
jak go zbudował polski robotnik”. Ale to tylko gadanie. Poniemieckie muzeum w Bytomiu jest
mniej zniszczone – tam władze decydują urządzić Muzeum Górnośląskie. A w miejscu, gdzie
przed wojną stało Muzeum Śląskie, zbudować gmach Wojewódzkiej Rady Związków
Zawodowych. Polska Ludowa to państwo unitarne. Ślązacy to Polacy, a Śląsk był zawsze
polski, już od czasu pierwszych Piastów. Niemiecka historia regionu ma zostać zapomniana.
Tadeusz Dobrowolski wraca do Krakowa. Do końca życia będzie wykładał historię sztuki
studentom Uniwersytetu Jagiellońskiego i ani słowem nie wspomni o tym, czego dokonał
przed wojną.
ZNACZKI, CEGIEŁKI, DATKI DO SKARBONEK
Festiwal „Solidarności” budzi dawne tęsknoty.
W 1981 roku powstaje Społeczny Komitet
Odbudowy Muzeum Śląskiego. – Nikt
nam nie kazał, nie stała za nami żadna partia,
sami czuliśmy potrzebę odtworzenia
muzeum. To było autentyczne, społeczne
działanie – wspomina prof. Ewa Chojecka,
historyk sztuki, jedna z działaczek komitetu.
Organizują publiczną zbiórkę pieniędzy,
sprzedają okolicznościowe znaczki i cegiełki,
zbierają datki do skarbonek, przyjmują
materiały budowlane.
W tygodniku śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”
apele: „Nadszedł czas odrodzenia idei
Muzeum Śląskiego. Jest naszym obowiązkiem
wobec tych, którzy podjęli tę piękną
inicjatywę w okresie międzywojennym, odbudować
i restytuować Muzeum Śląskie.
Winni to jesteśmy przyszłym pokoleniom tej
ziemi”. Dziennikarze przypominają: „całe
lata na ten temat panowało wstydliwe
milczenie. W tym czasie zbudowano szereg
gigantycznych budowli – z osławionym
Pałacem Grudniowym na czele – które
pozostaną niewątpliwie świadectwem
rządów autokratów; na koniec, gdy bariera
milczenia została przełamana, o kształcie
przyszłego Muzeum Śląskiego mówi się
w coraz większym gronie. Katowiczanom
ruch na rzecz muzeum kojarzy się
z odbudową Zamku Królewskiego”.
– Potrzeba naprawienia pamięci zerwanej w czasie PRL-u była tak wielka, że nawet stan
wojenny nas nie zatrzymał – mówi prof. Chojecka.
PORTRETY WYSPIAŃSKIEGO WCHODZĄ SOBIE NA GŁOWY
W lipcu 1984 roku po prawie półwiekowej przerwie Muzeum Śląskie wznawia działalność.
Władze oddają placówce jeden pokój, a następnie cały budynek przy ulicy Armii Czerwonej
(dzisiaj al. Wojciecha Korfantego). W budowli z czerwonej cegły, niedaleko rynku, od 1899 r.
działał Grand Hotel Wiener. Po wojnie hotel został zamieniony na zwykłą czynszówkę,w której kwaterowano lokatorów. Potem wprowadzili się tutaj urzędnicy Zakładów Drzewnych
Przemysłu Węglowego. Prof. Lech Szaraniec, dyrektor muzeum, już po kilku latach otwiera
pierwsze sale wystawowe.
Budynek jest ciasny, nie pomieści wszystkich eksponatów. Z około 50 tys. przedmiotów
i dzieł sztuki jednorazowo można pokazać tylko kilkaset. Reszta leży w magazynach. Trzeba
budować nowy gmach. Stare miejsce zajęte przez dom związków zawodowych. Władze
wyznaczają nowy teren – naprzeciwko parku Kościuszki. Konkurs na projekt nowego
muzeum wygrywa warszawski architekt Jan Fiszer. Jego gmach ma mieć kształt połączonych
z sobą dwukondygnacyjnych pawilonów. Najwyższy, bo trzykondygnacyjny, ma być budynek
biurowy. Kubatura – do 180 tys. m sześc., dwa razy więcej niż w gmachu przedwojennym.
– Muzeum będzie górować dwie kondygnacje nad ziemią – zapowiada Fiszer. – Wizualnie ma
być na wskroś nowoczesne. Szkło i metal to główne materiały, z których ma powstać fasada.
Budynek będzie podzielony na segmenty. Taki jest wymóg terenu, gdzie występują szkody
górnicze. Kiedy już znajdziemy się w środku, będziemy mogli wybrać to, co nas najbardziej
interesuje. Górne piętro zajmą malarstwo i rzeźba oraz biblioteki Przez olbrzymie okno będzie
można spojrzeć na taras, gdzie pokazana zostanie kolekcja rzeźby plenerowej. Powstanie
kawiarenka z widokiem na malowniczy stawik. Ponadto będzie można spędzić czas
w księgarni, zorganizować konferencję w salach audiowizualnych.
Nic z tego. Władze decydują: najpierw zbudujemy nową siedzibę dla Biblioteki Śląskiej.
Dyrektor Szaraniec nie składa broni. Pokazuje zbiór malarstwa współczesnego – wszystko
w magazynie. Na ścianach nie ma miejsca dla Nowosielskiego, Mikulskiego, Beksińskiego...
W salach wystawowych wielki portret pędzla Józefa Mehoffera przytłacza niewielkie oleje
Teodora Axentowicza. Portrety Wyspiańskiego wchodzą sobie na głowy. Jeden obraz obok
drugiego, jak w XIX-wiecznej galerii.
W 2004 roku Polska staje się częścią unii Europejskiej. Samorządy mogą korzystać z unijnych
pieniędzy. Droga do budowy nowej siedziby Muzeum Śląskiego zostaje otwarta.
Dariusz Kortko
jak zmieniały się katowice - na przykładzie centralnego placu miasta
trwa ładowanie
-6
PO CO NAM MUZEUM ŚLĄSKIE
ILE JEST WARTE MUZEUM BEZ DUSZY?
reportaż multimedialny
DLA KOGO MUZEUM?
„Muzeum, każda inna instytucja poświęcona sztuce musi być przede wszystkim wiarygodna”.
Jaromir Jedliński, historyk sztuki
Po co są muzea? Komu potrzebne? Kto je odwiedza i czego w nich szuka? Dowodów
geniuszu, namacalnych śladów przeszłości, wielkich dzieł sztuki, gwarantujących
niepowtarzalne wzruszenia? Wielu przejdzie obok nich obojętnie, nazywając je domami
z wosku.
A jednak muszą być potrzebne, bo na świecie działa aż 170 tys. muzeów, a codziennie
powstają co najmniej dwa nowe. Jaka to potrzeba? Przeglądam internet w poszukiwaniu
odpowiedzi.
Definicje proste: „Aby zachować różne zabytki dla przyszłych pokoleń; żeby się dowiedzieć,
jak żyli nasi przodkowie, aby ocalić dzieła, które są naszą spuścizną narodową”. Definicje
wzniosłe: „Dla niektórych z nas przedmioty gromadzone w muzeach są może nic niewarte,
ale dla innych to dzieła, przez które mamy szansę dotknąć Boga”. Odpowiedzi fachowe: „Cel,
sposób działania, a nawet samo istnienie muzeum zależy od woli i aktualnych potrzeb
społeczności lokalnej”. Ciekawa to definicja. Muzeum Śląskie doskonale się w nią wpisuje.
Przed wojną, gdy powstawało, było instytucją polityczno-ideologiczną, nastawioną na
dokumentowanie i udowadnianie prapolskości Śląska. W PRL-u, który konserwował
nacjonalizm, wciąż wypełniało to dawne zadanie. Ale nadszedł czas, by nowe muzeum
przekształcić w nowoczesną instytucję kultury, otwartą na różne prądy myślowe, europejską,
atrakcyjną w formie, oferującą nie tylko gromadzenie dzieł i ciekawe wystawy, ale także
popularyzującą kulturę tętniącą życiem. Wolną od ideologii i polityki, a nade wszystko śląską.
Nowa siedziba Muzeum Śląskiego rozbudziła apetyty. Niestety, polityka wszystko zepsuła
(patrz: awantura o wystawę historyczną w nowym Muzeum Śląskim).
Jak odbudować zaufanie do instytucji, która została użyta do politycznej awantury? Jak
sprawić, by Muzeum Śląskie znów było nasze? Jakie powinno być? Dla kogo i po co?
Erwin Sówka, śląski artysta-malarz, gdy go o to zapytaliśmy, dał receptę: „Muzeum Śląskie
potrzebuje duszy. Bez niej będzie nic niewarte”.
Lekarstwo Sówki nie ma jednak składników. Co to znaczy dusza muzeum? Jak ją znaleźć?
Kto zna odpowiedzi?
Dariusz Kortko
cofnij
LEch Szaraniec
prof. ewa chojecka
Alojzy Lysko
Alicja Knast
Kazimierz Kutz
Erwin Sówka
Szczepan Twardoch
Leszek Jodliński
O PROJEKCIE
Muzeum Śląskie po latach starań w końcu zyskuje nową siedzibę. To ważny moment
w śląskiej historii. Muzeum jest potrzebne Ślązakom, dzisiaj może nawet bardziej niż kiedyś. To nie tylko miejsce, w którym można obcować z wielkimi dziełami sztuki. Przed muzeum staje niezwykle ważne zadanie musi odbudować porozrywaną pamięć Ślązaków. Pracy jest mnóstwo. Po pierwszej wojnie światowej, w polskiej części Górnego Śląska młode polskie państwo odcięło się od dziedzictwa pruskiego. W 1939 kiedy naziści niszczyli dziedzictwo dwudziestolecia. PRL próbował narzucić własną wizję historii i państwa jednorodnego narodowościowo. Kto się nie mieścił w schemacie, był wykluczony. Pamięć oficjalna, przekazywana w szkołach różniła się od pamięci prywatnej, przechowywanej w rodzinach.
Dlatego w naszym reportażu opowiadamy nie tylko o losach Muzeum Śląskiego, ale próbujemy opisać rolę, jaką pełniło w różnych momentach trudnej i pogmatwanej historii tej ziemi. Zespół kilkunastu osób przez pół roku pracował nad zrealizowaniem naszej wizji. Było to dla nas nowe, ale niezwykle ciekawe doświadczenie. Musieliśmy nauczyć się wielu nowych rzeczy: kręcenia filmów, układania fotocastów, komponowania grafik. Gdy zaczynaliśmy pracę w wąskim gronie, wydawało nam się, że sami damy radę. Teraz wiemy, że takie projekty nie mogą się udać bez wsparcia finansowego (bardzo dziękujemy firmie Budimex),
a przede wszystkim bez pracy bardzo wielu osób. Kluczem jest zespół.
Przy reportażu pracowali:
Anna Dudzińska, Dariusz Kortko- pomysł reportażu, redakcja, teksty, filmy, dźwięki
Marcin Nowrotek - projekt interfejsu i projekt graficzny reportażu, koordynacja prac zespołu, animacja
Łukasz Grzywa - oprogramowanie reportażu, przekład na język komputerowy
Józef Krzyk - teksty, redakcja
Grzegorz Celejewski - zdjęcia, filmy
Kopaniszyn Studio - wideo otwierające rozdziały (rozdział -1, -6)
Rafał Drabek - realizacja dźwięku
Marta Błażejowska - edycja zdjęć
Grzegorz Boduszek, Przemysław Kawa - montaż filmów i edycja tekstów